“Rz” pisze dalej, że pełnomocnik Lewickiego złożył 1138 podpisów, z czego zakwestionowano aż 337. Podpisów martwych dusz było w tym aż 15. Dziennik dotarł do informacji, z których wynika też, że podpisy nieżyjących osób znalazły się na kartach jeszcze dwóch kandydatów. Ponoć chodzi o eksperta z Centrum im. Smitha Andrzeja Voigta (15 podpisów zmarłych) oraz emerytowanego pułkownika Agencji Wywiadu Piotra Wrońskiego (jego “popiera” trzech zmarłych).

“Rz” dodała, że o informacjach wiedzą już organy ścigania. – Co na to kandydaci? Wszyscy tłumaczą się podobnie. “Błędy zawsze mogą wystąpić, bo nie mamy możliwości weryfikacji, jakie kto podaje dane” – mówi Jan Zbigniew Potocki – czytamy w gazecie.

Desperacja, lenistwo czy głupota?

W książce “Jak to się robi w polityce” Michała Majewskiego można znaleźć różne ciekawe informacje dot. politycznej kuchni. W jednym z rozdziałów anonimowy rozmówca (ponoć w czasie pisania “Jak to się robi…” już znany polityk) wspomina, jak zaczynała się jego przygoda z działalnością partyjną, wtedy jeszcze w młodzieżówce. Opowiada autorowi, jak wraz z kolegą otrzymali od partyjnego aparatu zadanie zebrania podpisów poparcia. Misja okazała się ponad ich siły. Co więc zrobili? Wybrali się na cmentarz, by tak na podstawie dat urodzin próbować zrekonstruować PESELe “wyborców”. Potem oczywiście podrabiali podpisy nieboszczyków, których nie wiedzieli nawet na oczy.

Czy tak samo postąpiły osoby, które sprawiły, że na listach paru kandydatów na prezydentów znalazły się podpisy osób, które już nie żyją? Tego nie wiemy. W każdym razie, osoba, która chce zostać prezydentem Polski (odsuńmy na bok realność szans takich osób jak np. panowie, o których tu wspominaliśmy) powinna być krystaliczna pod kątem przestrzegania prawa. Tego typu wpadki – ja te opisane w tym tekście – mogą dyskwalifikować moralnie każdego polityka, a zwłaszcza tego, który śni o prezydenturze.

Źródło: Rzeczpospolita