Jeśli ktoś sądził, iż sobotnia konwencja wyborcza Andrzeja Dudy będąca oficjalnym początkiem jego reelekcyjnej kampanii, zepchnie któregokolwiek z jego opozycyjnych konkurentów do defensywy, porazi rozmachem i utopi w ociekającym z niej blichtrem, to grubo się mylił. Po czym to poznaję? Po aroganckiej natarczywości posłanki PiS Mirosławy Stachowiak-Różeckiej i prezydenckiego ministra Pawła Muchy w ataku na Bartosza Arłukowicza – szefa sztabu wyborczego Małgorzaty Kidawy-Błońskiej – w niedzielnym porannym programie w TVN24.
Na konwencji Andrzeja Dudy nie tylko nie padły żadne obietnice, ale także nie podjęto próby choćby częściowej neutralizacji czegoś, co dla Andrzeja Dudy może być politycznie zabójcze, czyli zderzenia go z pięcioma latami prezydentury. Andrzej Duda w 2020 to już nie jest ten młody, świeży, uśmiechnięty, profesjonalnie zawinięty w sreberko kandydat, który może porozmawiać z każdym i każdemu może wszystko obiecać, ponieważ jest kandydatem wyciągniętym z czwartego szeregu swojej partii i nikt go nie zna, a więc nikt nie zdoła niczego wyciągnąć przeciwko niemu.
Dziś wiemy, że pomoc obywatelom w słynnym biurze prowadzonym przez Janusza Wojciechowskiego była kampanijnym picem, sklep z cenami w euro idiotyzmem, a właściciele kredytów we frankach szwajcarskich zostali tak przez prezydenta, jak i przez partię rządzącą, pozostawieni sami sobie. Dziś wiemy, że prezydenckie veto do dwóch ustaw niszczących wymiar sprawiedliwości z lipca 2017 było tylko zagrywką taktyczną i cyniczną grą na czas, a ustawy finalnie podpisane są niemal identyczne z tymi, które wcześniej zawetował.
Wiemy też, że to prezydent jeździ do domu szeregowego posła, a nie na odwrót i wiemy też, że sam Andrzej Duda ma poczucie nienormalności tej sytuacji, skoro czyni to pod osłoną nocy. Wiemy, że nienawidzi Unii Europejskiej oraz wybitnie gardzi swoimi oponentami, skoro nawet na tej sobotniej konwencji zredukował ich (nas) do przeciwników obniżenia emerytur funkcjonariuszom służb PRL, choć największych obniżek, ale za to według uczciwych reguł dokonał pierwszy rząd Donalda Tuska, a konkretnie ówczesny wicepremier i szef MSWiA Grzegorz Schetyna. Współczynnik emerytalny obniżono wtedy z 2,5 do 0,7 i zrobiono to selektywnie, a więc sprawiedliwie, a co za tym idzie, nie wrzucono do jednego worka wysokiego funkcjonariusza SB i np. pani, która zaledwie sprzątała w tym samym gmachu. PiS obniżyło współczynnik emerytalny z 0,7 do 0,5 a zatem minimalnie, ale bez selekcji, czyli z krzywdą dla wielu niewinnych ludzi.
Jeśli dodamy do tego bratanie się prezydenta z neofaszystami palącymi swego czau kukłę Ryszarda Petru, mamy obraz niezwykle ponury. Dziś wiemy również, że małżonka teoretycznej głowy państwa z tektury jest niemową, a sztabowcy jej męża bez poczucia choćby odrobiny niestosowności zredukowali Agatę Dudę do roli „przytulanki do męża”.
Gdy na konwencji słyszałem, że Andrzej Duda odniósł w minionych pięciu latach wiele sukcesów, miałem ochotę zapytać, dokąd je odniósł. Nerwowość Muchy i Stachowiak-Różeckiej karze przypuszczać, że otoczenie i zaplecze prezydenta wie coś, czego jeszcze nie wie otoczenie i zaplecze Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, a co dla Dudy może być problemem, zaś dla Kidawy pozytywną niespodzianką. Intuicja podpowiada mi, że wystarczy troszkę poczekać.
Fot.:Flickr.com/Kancelaria Prezydenta
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU