Kultura

Kultowe filmy, które nie zdobyły Oscara

Tej nocy poznamy kolejny film, który przejdzie do historii jako zdobywca Oscara. No właśnie: czy tylko jako zdobywca Oscara? Jak pokazuje historia, zdobycie tej najbardziej prestiżowej nagrody filmowej nie zawsze zapewnia nieśmiertelność w świadomości kinomanów. 

Wystarczy wykonać prosty eksperyment. Kto zna takie tytuły jak „Obywatel Kane”, „Deszczowa piosenka” czy „Psychoza”? A kto zna: „Największe widowisko świata” albo „Zieloną dolinę”? No właśnie.

To może nie jest pocieszenie dla twórców, którzy na pewno przeżywają rozczarowanie, gdy złota statuetka trafia w inne ręce, ale wyznacznikiem wielkości dzieła jest czas. Dopiero po latach, czy dekadach, okazuje się, że Akademia mocno się pomyliła, nagradzając film pewnie dobry w swoich czasach, lecz pomijając dzieło kultowe w perspektywie czasu. Dzieje Oscarów pełne są przypadków, które dziś budzą zdziwienie – jak taki film mógł nie zdobyć nagrody. I prawdopodobnie za kilkadziesiąt lat taką samą reakcję będą wywoływać niektóre werdykty z ostatnich lat. Już Cyprian Kamil Norwid pisał, że niektóre dzieła sztuki docenią dopiero „późne wnuki”, czyli kolejne pokolenia. Jakie filmy zostały zignorowane przez sobie współczesnych, a docenione przez późne wnuki?

Obywatel Kane, 1941, reż. Orson Welles

Dziś dzieło Orsona Wellesa ogląda się i analizuje w każdej szkole filmowej. Uczy się na nim sposobów narracji, kompozycji kadrów, montażu – był to bowiem film wyprzedzający swoje czasy. I być może dlatego na oscarowej gali przegrał z „Zieloną doliną”, obrazem dobrym na swoje czasy. „Dolina” to zresztą największy wygrany rozdania anno Domini 1942. Co ciekawe, innym rywalem do statuetki był też „Sokół maltański”, kolejny film, który zyskał po latach miano „kultowego”.

Nie jest tak, że „Kane’a” nie zauważono – dostał aż 9 nominacji i nagrodę za scenariusz. Jednak dziś, po blisko 80 latach, dziwi, że ten wybitny film nie rozbił wtedy banku.

Deszczowa piosenka, 1952, reż. Gene Kelly i Stanley Donen

Musical wszech czasów. Ale do tego wniosku doszły dopiero późniejsze pokolenia. Jeśli chodzi o Oscary został w zasadzie zignorowany. Zaledwie dwie nominacje dla drugoplanowej aktorki (Jean Hagen) i muzyki w musicalu świadczą, że akademicy nie poznali się na arcydziele. Dziś może szokować, że nie nominowano nawet tytułowej piosenki, „Singin’ in the rain”! A co z samym Genem Kellym? A Debbie Reynolds? A rewelacyjny Donald O’Connor?

W 1953 roku Oscara zdobył film Cecila DeMille’a „Największe widowisko świata”. Wśród pokonanych znalazło się „W samo południe”.

Pół żartem, pół serio, 1959, reż. Billy Wilder

Billy Wilder był reżyserem wybitnym. Dowody można przytaczać w nieskończoność: „Podwójne ubezpieczenie”, „Garsoneria”, „Bulwar zachodzącego słońca”… I oczywiście „Pół żartem, pół serio”. Ta kultowa komedia została zapamiętana dzięki rewelacyjnym rolom Jacka Lemmona, Tony’ego Curtisa i Marylin Monroe. Jednak ani aktorów, ani filmu nie doceniono na Oscarach. Jasne, w 1960 roku triumfował „Ben Hur”, ale jedyna nagroda za kostiumy w filmach czarno-białych to za mało na tak świetny film.

Psychoza, 1960, reż. Alfred Hitchcock

W zasadzie mógłbym powtórzyć tu początek poprzedniego akapitu, zamienić tylko nazwisko reżysera i tytuły. Kto wie, czy Alfred Hitchcock nie jest największym wyrzutem sumienia Amerykańskiej Akademii. „Psychoza”, którą dziś uważa się za rewolucyjny thriller i montażowy majstersztyk, nie znalazła uznania w oczach akademików. Tak, przyznano pięć nominacji, w tym za rolę Janet Leigh i dla samego „Hitcha”, ale nagrody nie dostał żadnej. Rok 1961 należał do… wspominanego wyżej Billy’ego Wildera i jego „Garsonerii”.

Absolwent, 1967, reż. Mike Nichols

Przełomowy film z drugiej połowy lat sześćdziesiątych, jest dziś sławny z wielu powodów. Rola młodego Dustina Hoffmana. Ikoniczna postać „pani Robinson”. Piosenki Simona i Garfunkela.  Jednak w 1968 roku Akademia odważyła się nagrodzić tylko reżysera. Najlepszym filmem roku został niejaki „W upalną noc”, który zdobył aż pięć nagród. Co ciekawe, do nagród kandydował wówczas inny kultowy dziś film – „Bonnie i Clyde”.

Taksówkarz, 1976, reż. Martin Scorsese

Jest coś przewrotnego w tym, że Martin Scorsese dostał swojego jedynego reżyserskiego Oscara nie za dzieło kultowe, jakich ma w swoim portfolio sporo, a za będącą remakem „Infiltrację”. A „Taksówkarz”? A „Wściekły Byk”? „Chłopcy z ferajny”?

„Taksówkarz” był takim „Jokerem” lat 70. Dziś „Joker” cytuje właśnie dzieło Scorsese sprzed lat. Wtedy nie doceniono ani filmu, ani reżyserii (brak nominacji!), ani roli Roberta De Niro. 

Gwiezdne Wojny, 1977, reż. George Lucas

Pierwszej, czyli czwartej, części gwiezdnej sagi nie można pominąć w tym zestawieniu. Dlatego, że z perspektywy czasu wiemy, że to był film przełomowy. Zrewolucjonizował efekty specjalne, uszlachetnił film przygodowy, tworząc nurt zwany Kinem Nowej Przygody, już nie mówiąc o wpływie na filmowy marketing. W 1978 roku owszem, doceniono ten film jako jeden z największych hitów. „Nowa Nadzieja” dostała aż siedem Oscarów z  11 nominacji. Ale te najważniejsze – film, reżyserię czy scenariusz – przegrała z Woodym Allenem i jego „Annie Hall”, który z perspektywy czasu wydaje się oczywiście, jednym z lepszych, ale wielu filmów Allena.

Lśnienie, 1980, reż. Stanley Kubrick

Dziś uważany za jeden z najlepszych horrorów wszech czasów, wówczas uznany za nieporozumienie. Cóż, w kontekście „Lśnienia” nie mówimy bynajmniej o żadnych nominacjach do Oscarów. Stanley Kubrick był kandydatem do Złotej Maliny! Rola Jacka Nicholsona także nie zrobiła wówczas na akademikach żadnego wrażenia. Przykład „Lśnienia” może być pokrzepiający dla każdego twórcy niedocenianego dziś horroru. Po latach to dzieło może być kultowe!

Fargo, 1996, reż. Ethan i Joel Cohenowie

Ten bodaj najlepszy film braci Cohenów po latach stał się inspiracją do stworzenia kilkusezonowego serialu. Specyficzny humor, atmosfera łącząca komedię z kryminałem, charakterystyczne dialogi i gra aktorów – to wszystko stało się znakiem tego rodzeństwa reżyserów i ukształtowało ich rolę w Hollywood. Jednak w 1997 roku walkę o najważniejszą statuetkę „Fargo” przegrało z „Angielskim pacjentem”.

Szeregowiec Ryan, 1998, reż. Steven Spielberg

To wojenne widowisko Stevena Spielberga można wymienić obok innych wielkich filmów tamtego rocznika – „Cienkiej czerwonej linii” czy „Życie jest piękne”. Do Oscara kandydowało także kostiumowe dzieło „Elizabeth”, ale królem polowania był „Zakochany Szekspir” Johna Maddena. Co tu dużo mówić, uwielbiam ten film i aż szkoda, że po latach zapamiętany jest głównie jako „ten, który nie powinien zdobyć Oscara”. Jednak to „Ryan” jest teraz punktem odniesienia do nowych filmów swojego gatunku, to scena z tego filmu (na plaży Omaha) przeszła do historii kina. Cóż, nawet tegorocznego faworyta, „1917”, określa się mianem „pierwszowojennego Szeregowca Ryana”. A to mówi wiele.

Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.

WPŁAĆ

POLUB NAS NA FACEBOOKU

Facebook Comments

blok 1

Redakcja portalu CrowdMedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez użytkowników.
Dominik Kwaśnik

Z wykształcenia – polonista i filmoznawca, absolwent stołecznego UKSW. Miłośnik dobrej książki, dobrego filmu i dobrego meczu. Pasjonat historii i podróży, uwielbia odkrywać i poznawać nowe miejsca – zarówno w swojej Warszawie, jak i poza nią.

Media Tygodnia
Ładowanie