Jak na partię niosącą na sztandarach walkę z komunizmem i jego złogami w III RP, Prawo i Sprawiedliwość ma zaskakująco wiele problemów z ludźmi o pozornie krystalicznej przeszłości, które ukrywają przed opinią publiczną wstydliwe fragmenty swojego życiorysu. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie mógł przypuszczać, że w najbliższym kręgu lidera PiS może być tyle osób, które mają swoje teczki w IPN i które były tajnymi współpracownikami komunistycznych służb. Niewątpliwie szokiem dla wielu sympatyków Zjednoczonej Prawicy musiało być ujawnienie, że taką osobą był choćby Kazimierz Kujda, były prezes spółki Srebrna, będącej przecież zapleczem finansowym środowiska byłego Porozumienia Centrum. Wielu zadawało sobie pytanie, czy to możliwe, by Kaczyński nie wiedział o przeszłości tak bliskiego współpracownika. W końcu prezes nie mógłby ot tak otaczać się kryptokomuchami.
Dziś okazuje się jednak, że kolejna ikona prawicy, wykreowana przecież w zasadzie znikąd, czyli mgr Julia Przyłębska, wyznaczona do kierowania atrapą Trybunału Konstytucyjnego, sama na początku swoich studiów była aktywnym członkiem studenckiej organizacji, ściśle powiązanej z PZPR. Sprawę akt IPN “towarzyskiego odkrycia” prezesa PiS opisał dziś portal Onet. Czytamy tam, że w dokumentach, które przyszła prezes TK wypełniała przed zagranicznymi wyjazdami, znajduje się informacja o jej członkostwie w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich. To była w pełni kontrolowana przez władze organizacja studentów w PRL.
Sama Przyłębska tę informację ukrywa w swoich oficjalnych biogramach, lubi natomiast podkreślać, że działała w NZS, czyli organizacji opozycyjnej. Czy była to radykalna zmiana poglądów na funkcjonowanie zniewolonego przecież wówczas państwa, czy może misja specjalna, by wtopić się w inwigilowane środowisko młodych inteligentów, dziś pewnie się nie dowiemy.
Możemy jednak z całą pewnością stwierdzić, że prezes PiS znów ma poważny problem, bowiem wprowadzenie Julii Przyłębskiej na salony III czy też obecnie IV RP to wyłącznie jego “zasługa”. Pozostaje pytanie, czy wyborcy partii rządzącej nie są już całkiem pozbawieni poczucia niesmaku, podobnie jak to miało miejsce w przypadku męża prezes TK, ambasadora Polski w Berlinie. W końcu jeśli TW Wolfgang mógł zostać oszczędzony z krucjaty przeciwko złogom komunizmu w polskiej dyplomacji, to i jego żona z pewnością nie ma się o co martwić.
Źródło: Onet
fot. flickr/Sejm RP
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU