Ruch Roberta Biedronia obudził pokłady energii społecznej wśród wielu ludzi, którzy wcześniej nie angażowali się aktywnie w politykę. Stanowi to bez wątpienia wielki sukces polityka oraz szansę dla samej demokracji, w której obywatele nie powinny popadać w stan poczucia braku wyboru i zaniku znaczenia własnego głosu. Robert Biedroń postawił poprzeczkę wysoko, nazywając się nową jakością, gdzie stawia się na rozwiązywanie prawdziwych problemów Polek i Polaków, a nie pustą walkę polityczną. Znajduje to odzwierciedlenie w sondażach, gdzie ruch polityka zbiera już 10% poparcia. Obserwując obecne trendy, coraz bardziej zauważalne staje się, że wraz z rozbudzaniem rosnących oczekiwań wobec swojej politycznej misji Robert Biedroń składa na swoje barki równie dużą odpowiedzialność. Od nowej jakości można oczekiwać więcej niż od starych elit, ponieważ “nowa jakość” idzie do wyborów, aby rządzić inaczej, a nie realizować prymitywne hasło “my jeszcze się nie dopchaliśmy, teraz nasza kolej”. W kwestii tego ostatniego pojawia się jednak pytanie, czy były prezydent Słupska rzeczywiście jest przywiązanym do politycznego idealizmu nowicjuszem, czy może zakłada on jak wszyscy inni korzystną PR-ową maskę.
Śledząc kolejne obietnice polityka można dojść do wniosku, że w razie ich realizacji miliony Polaków będzie mogło się głęboko rozczarować nie adekwatnością rzeczywistości do zbudowanych wysokich oczekiwań. Na pierwszy plan wysuwają się tutaj dwa postulaty ruchu. Pierwszy to deglomeracja. Przenoszenie urzędów z Warszawy do mniejszych miast ma stać się motorem do ich rozwoju i równoważenia rozwoju poszczególnych części kraju. Do propozycji przywiązuje się niesamowitą polityczną wagę tworząc wrażenie, że ta w istotny sposób pomoże sytuacji takich miast Stargard, Zamość, Zielona Góra, Piła czy Ostrołęka. Otoczenie inicjatywy Biedronia powołuje się tutaj na wzór Niemiec, a każdego przeciwnika tej koncepcji zaciekle atakuje.
w debacie o deglomeracji powraca hasło "bo Niemcy" – tymczasem w Niemczech też duże miasta rosną szybciej od małych, co pokazuje @ratrzeci https://t.co/Jk19u3A686
— Aleksander Łaszek (@A_Laszek) January 31, 2019
Jednak, zgodnie z raportem Forum Obywatelskiego Rozwoju, skuteczność deglomeracji w Niemczech jest mitem, a co jeszcze ważniejsze, nie obejmuje ona wcale miast takiej wielkości jak postuluje ruch Biedronia. U naszych zachodnich sąsiadów mimo deglomeracji zachodzą bowiem dokładnie takie same zjawiska jak w Polsce, duże metropolie rosną w siłę, a mniejsze ośrodku tracę mieszkańców. W latach 2000-2016 ośrodki powyżej 400 tys. mieszkańców zyskały 1,2 mln ludności, a w tym samym czasie miasta w kategorii 250-399 tysięcy straciły 0,4 mln mieszkańców. Ciężko zrozumieć powoływanie się na deglomerację w kontekście trudnej konkurencji miast rozmiarów 60 000 -100 000 mieszkańców z “dużymi” aglomeracjami pomiędzy 500 tys. a milionem mieszkańców. W miejscowościach o charakterystyce tych pierwszych, które chce ratować urzędami polityk, mieszka zaledwie 2% populacji Niemiec. Większość deglomerowanych urzędów trafiła z powodów historycznych do Bonn, a w innych przypadkach do miast rzędu polskiego Wrocławia czy Poznania, a nie Stargardu czy Ostrołęki. Przykładem może być Frankfurt, który jest realnie stolicą gospodarczą Niemiec, stąd mieści instytucje finansowe. Nasi zachodni sąsiedzi mają znacznie większą koncentrację ludności, w obszarach metropolitalnych powyżej 1,5 miliona mieszka powyżej 30% mieszkańców, podczas gdy w Polsce 15%. Innymi słowy, Niemcy mają znacznie większą społeczno-gospodarczą przewagę dużych miast nad małymi niż ma to miejsce w Polsce. Z analizy wynika także, że przenoszenie urzędów nie stanowiło dużego impulsu do rozwoju miejsc pracy w sektorze prywatnym. W Bonn zgodnie z badaniami z 1988, wydajność pracy w sektorze prywatnym w mieście znacznie ustępowała (12-25%) innym miastom o porównywalnych rozmiarach, a każde publiczne miejsce pracy przełożyło się na zlikwidowanie 0,2 miejsca pracy w przemyśle i stworzenie 1,06 miejsc w usługach. Jest to za mało, aby samodzielnie stanowić koło zamachowe rozwoju całego szeregu miast. Pomijanym tutaj aspektem jest także fakt, że dla wyludniania małych miast głównym czynnikiem nie jest silna Warszawa, ale kusząca wysokimi wynagrodzeniami zagranica. Deglomeracja niewiele na ten stan rzeczy poradzi. W wyniku realizacji strategii ruchu potrzeba by było wydać miliardy na przenoszenie siedzib instytucji, (wiele centralnych urzędów przeszło w ostatnich latach kosztowne remonty, to także w tym scenariuszu utracone środki), a najprawdopodobniej nie zmieniłoby to istotnie sytuacji gospodarczej. FOR podaje, że w Szwecji deglomeracja Urzędu Konsumentów i Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego ze Sztokholmu do mniejszych miast, kosztowała 1,1 mln szwedzkich koron na każde przeniesione miejsce pracy, a jedynie 1% urzędników zdecydowało się przeprowadzić razem ze swoimi miejscami pracy. To poskutkowało dużymi kosztami osobowymi przeniesienia i kilkuletnim zakłóceniem pracy urzędów. Nie twierdzę, że z definicji zawsze deglomeracja jest złym rozwiązaniem, ale że nie można zwyczajnie nadawać jej nieadekwatnie dużej mocy sprawczej. Wielu mogłoby się poczuć efektami deglomeracji rozczarowanych, zwłaszcza jeśli w tym samym czasie zgodnie z przewidywaniami spadnie tempo wzrostu gospodarczego, czynnika, który sprawił, że bezrobocie zaczęło znikać z Polski małych i średnich miast.
Drugą kontrowersyjną propozycją jest emerytura obywatelska 1600 zł, która pod wpływem medialnej krytyki szybko została zastąpiona emeryturą minimalną w tej kwocie. Byłaby ona przyznawana niezależnie od lat pracy i odprowadzonych składek, zależąc jedynie od mieszkania w kraju przez określoną liczbę lat. Propozycja choć z pewnością poprawiająca sytuację najbiedniejszych emerytów, to jednak prowadząca do zapaści systemu emerytalnego, dokańczając dzieło obniżenia wieku emerytalnego przez PiS. W Polsce przestałoby się bowiem pracować dłużej w celu uzyskania znacznie wyższej emerytury, nie miałoby sensu także odprowadzanie składek poza jak najmniejszym wymiarem. PiS obniżając wiek emerytalny naraził ZUS na bankructwo o wiele lat szybsze niż przewidywano, ale w swoim planie tak ułożył warunku emerytalne, że wczesna emerytura jest świadczeniem bardzo niskim, co ratuje budżet ZUS. 1600 zł emerytury bez gruntownej reformy systemu oznacza całkowitą zapaść finansów publicznych. Sztab polityka koszty zmiany szacuje na umiarkowane do skali projektu 7,64 mld zł rocznie, co może okazać się kwotą istotnie zaniżoną, która na dodatek podobnie jak w przypadku wieku emerytalnego będzie systematycznie z każdym rokiem rosnąć. Dzisiejszy sukces Roberta Biedronia bez dużych oszczędności budżetowych oznacza tym samym niższe przyszłe emerytury milionów dzisiejszych pracowników.
emerytura minimalna 1600 zł oznaczałaby, że dla większości kobiet nie będzie miało znaczenia czy pracują do 60, czy 65 roku życia – i tak dostaną 1600 zł. Demontuje to jedną z najważniejszych zasad reformy z 1999 roku, która dłuższą pracę premiowała wyższą emeryturą. pic.twitter.com/M7Im5fqH2h
— Aleksander Łaszek (@A_Laszek) February 1, 2019
Opisane propozycje są ledwie wycinkiem wizji ruchu Roberta Biedronia. Jutrzejszy dzień powinien przynieść nam wiele odpowiedzi w tym obszarze. Politycy, aby odnieść sukces posuwają się do populistycznego pragmatyzmu, stąd trudno z góry ocenić w jakim ostatecznym kierunku ruszy Biedroń, ale widać wyraźnie, że polityk nie boi się w walce o głosy sięgać po rozwiązania dla finansów publicznych co najmniej ryzykowne.
Źródło: for /Twitter
Fot. materiały prasowe
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU