Mateusz Morawiecki w glorii chwały ogłaszał wczoraj, że podwyżek prądu nie będzie dzięki PiS, który naprawia błędy Unii Europejskiej i swoich poprzedników. O populistycznym i wyborczym celu jednorocznych rekompensat pisało już wielu, jednak tym co umyka w debacie publicznej jest fakt, jak PiS po cichu do podwyżek prądu sam doprowadził!
Niezależnie co myślimy o polityce klimatycznej, nie jest bowiem prawdą, że drastyczne wzrosty cen dla konsumentów są efektem działań złej Unii Europejskiej i Platformy Obywatelskiej. Aby sobie to uzmysłowić trzeba jednak połączyć ze sobą kilka faktów.
W pierwszej kolejności trzeba wiedzieć, że wszystkie narzucone Polsce opłaty za CO2 zdaniem ekspertów mogą i powinny być neutralne dla większości gospodarstw domowych. W jaki sposób? Otóż chodzi nie o podwyższanie podatków, ale zmianę ich struktury. Innymi słowy kraje wspólnoty miały podwyższyć cenę prądu z węgla, aby zachęcać do energooszczędnych rozwiązań i odnawialnych źródeł, ale w tym samym czasie należało obniżyć inne podatki, które dotykają budżety zwykłych gospodarstw domowych, aby ostatecznie dla budżetu rodzin efekt finansowy był neutralny. Jest to możliwe, ponieważ wbrew narracji PiS środki z handlu emisjami nie trafiają do Brukseli, ale do budżetu państwa. Technicznie jest to zatem w pełni wykonalne, potrzeba jedynie woli politycznej, której PiS nie ma. Zamiast tego rządzący prowadzą metodycznie dorzucanie jeden po drugim mikopodatków. Warto sobie przypomnieć nową, wprowadzoną przez PiS opłatę na paliwa, która będzie miała przecież taki sam skutek gospodarczy jak podwyżki prądu.
Celem polityki podatków węglowych jest także generowanie dodatkowych wpływów, głównie od odbiorców przemysłowych, które będą mogły posłużyć na inwestycje w restrukturyzację sektora energetycznego i odnawialne źródła energii. Chciałbym zwrócić Państwa uwagę, że ceny energii wiatrowej już spadły poniżej tej z węgla, a w tym roku w rekordowych aukcjach sprzedawano prąd z wiatraków po połowie ceny oferowanej przez państwowych gigantów. Ostatnie 10 lat to bowiem istny skok technologiczny zarówno w sektorze energii wiatrowej i słonecznej, które dekadę temu były niekonkurencyjne względem węgla, ale dziś walczą z nim na równi, a nie generując tak tragicznych efektów ubocznych. Niestety w Polsce wciąż woli mówić się, cytując TVP, o “poległych” górnikach niż postawić na rozwiązania, które zapobiegną takim tragediom.
Przypomnijmy, że PiS nie musiałby nawet wydawać olbrzymich środków z opłat od emisji CO2 na energię odnawialną, ponieważ starczyło pozwolić rynkowi działać. Farmy wiatrowe stały się opłacalne nawet bez dopłat, jednak rząd zakazał ich budowy i zapowiedział złomowanie wszystkich istniejących. To większość źródle prądu z OZE w Polsce, co oznacza pozbycie się 5-7% dostarczanej na rynek energii i w perspektywie przyszłości znacznie więcej. Zmniejszenie podaży prądu z najtańszego źródła zgodnie z zasadami rynku musi prowadzić do presji na podwyżki. Zeszły rok był tu tragiczny, kiedy pierwszy raz od dekady spadł udział odnawialnych źródeł energii w produkcji prądu. Nie dziwi to jednak, ponieważ rząd nie tylko utrudnia działania prywatnych firm (spółki Skarbu Państwa mają z tego tytułu liczne sprawy w sądach), ale od początku kadencji prowadził drenaż spółek energetycznych z niezbędnych do modernizacji środków, które pompowano ponownie w nierentowne górnictwo. Udziałowcami i inwestorami utworzonej z Kompanii Węglowej Polskiej Grupy Górniczej byli właśnie tak dziś łaknący kapitału giganci energetyczni. To już zaś ciężko nazwać błędem poprzedników.
Na tym jednak nie koniec. Rząd jest świadom, że energia z węgla będzie droga i przez Unię zwalczana, tymczasem PiS forsuje budowę elektrowni węglowej Ostrołęka mimo, że pozyskane analizy wskazują na nieopłacalność inwestycji – tzn. znacznie droższy niż dziś prąd dla konsumentów. Projekt ma kosztować 6 mld zł.
W złym stanie wciąż pozostaje infrastruktura przesyłowa prądu w Polsce. W debacie umknął fakt, że 40% kosztów prądu w polskich domach to przesył. Dochodzi do sytuacji, że opłaty dystrybucyjne są większe niż cena samego prądu po odliczeniu podatków. Taki stan rzeczy nie dziwi jednak, kiedy energię przesyła się infrastrukturą w 70% starszą niż 25 lat, a w wielu przypadkach ponad 40 lat, która od momentu oddania do użycia nie przeszła modernizacji, ani wymiany zużytych elementów. Prąd byłby tańszy dla konsumentów, gdyby straty przesyłowe były mniejsze, jednak to wymaga czegoś więcej niż nocnego głosowania, ale strategii. Tej ostatniej nie ma, bo rząd przespał kolejne trzy lata, a w tym samym czasie tymi, którzy zajęli się naprawą systemu była… Unia Europejska. To z unijnego Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko w ostatnich latach dofinansowano wymianę transformatorów o największych stratach energii.
Zegar tyka, a rząd nie robi nic, aby zapobiec energetycznej katastrofie. Zaniżanie cen prądu nie zmienia bowiem faktu, że produkcja energii nad Wisłą zaczyna nie nadążać za rosnącym zapotrzebowaniem. Tego nie da się przykryć pięknymi sloganami. Ceny prądu w obliczu jego niedoboru albo bowiem wzrosną, albo rząd będzie musiał importować go z zagranicy, ryzykując w przeciwnym wypadku wręcz blackoutem, który bez inwestycji zdaniem ekspertów z roku na rok staje się coraz bardziej prawdopodobny. Rząd nie dość, że nie naprawia błędy poprzedników, to w rzeczywistości dorzuca kolejne, a proces ten zdaje się będzie trwał do momentu, aż system tego nie wytrzyma. Niestety wiele wskazuje jednak, że nikt dziś nie myśli dalej niż najbliższe wybory parlamentarne.
fot. Kancelaria Sejmu/Krzysztof Białoskórski
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=„pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU