Kiedy Mateusz Morawiecki w sierpniu hucznie celebrował odkupienie przez rząd Stoczni Gdańskiej, padało wówczas wiele populistycznych haseł. Była mowa o nowym początku, szansach, rozwoju. Choć powód repolonizacji miał być „gospodarczy, nie polityczny“, to jednak premier grzmiał, że “Niechciane dziecko III RP, kolebka „Solidarności” dzisiaj ma szansę na rozwój. Wbrew zemście komunistów”. Powyższe słowa wystarczyły, aby zrozumieć, że PiS chciał uczynić z kolebki Solidarności symboliczny punkt na mapie repolonizacji, bez względu na racje ekonomiczne i koszty. Czas przyniósł potwierdzenie tych obaw.
Nowi szefowie stoczni, nominowani przez Agencję Rozwoju Przemysłu są już poddawane ostrej krytyce przez stoczniowców za politykę kadrową. Wysokie wynagrodzenia miały przypaść osobom powiązanym z nowym prezesem, trafiając do osób najczęściej w branży całkowicie niedoświadczonych, czy nawet jak w innym przypadku kierowcy prezesa. W odpowiedzi na obsadzanie z góry stanowisk Misiewiczami część dyrektorów i specjalistów w ramach protestu zaczęła nawet składać wypowiedzenia. Roman Gałęzewski, przewodniczący zakładowej “Solidarności” mówi wprost o przyczynach stojących za rosnącym kryzysem kadrowym: “Moim zdaniem swoisty nepotyzm i kolesiostwo, które zapanowały w stoczni”.
Na tym jednak nie koniec, ponieważ wiele wskazuje, że sytuacja finansowa stoczni jest katastrofalna. Rząd ukrywa bowiem za wszelką cenę wszystkie dane dotyczące warunków zakupu jak i kondycji przedsiębiorstw. Informacji odmówiono nawet wiceprzewodniczącym sejmowej komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej Tadeuszowi Aziewiczowi. Poseł na podstawie tego, co udało się do tej pory ustalić, stawia tezę, że repolonizacja ma za zadanie jedynie za cenę publicznych dotacji utrzymać stocznię na powierzchni, podczas gdy ta dalej będzie na krawędzi bankructwa:
“Ministrowie uciekają w mity i opowieści o przyszłych kontraktach, a rzeczywistość jest taka, że są problemy z płynnością i przetrwaniem. W mojej ocenie to jest gra pozorów, której celem jest przetrwanie sektora stoczniowego do wyborów parlamentarnych. Jeśli wygra je opozycja, to ona będzie miała kłopot, a jeśli wygra PiS, to pewnie będzie kontynuował obecne działania na zasadzie, że jakoś to będzie”.
Słowa Tadeusza Aziewicza są uzasadnione zwłaszcza stanem stoczni przed zakupem. W 2017 roku straty w Stoczni Gdańsk SA wyniosły 14 mln zł, rok wcześniej 11 mln. To wszystko przy przychodach na poziomie zaledwie 36 mln zł. W efekcie kapitał własny spółki w 2016 wynosił jeszcze 26 mln zł, zaś w 2017 r. było to już tylko 12 mln zł. Tymczasem prawdopodobne jest, że rząd kupił stocznię za absurdalnie wysoką cenę, ponieważ to jedyne logiczne uzasadnienie owiania transakcji taką tajemnicą. “Gazeta Wyborcza” wyliczyła, że w przypadku 50% akcji działającej na terenie stoczni spółki GSG Towers mogło to być nawet 166 mln zł. W tym samym czasie przedsiębiorstwo miało 59,9 mln zł strat, cały kapitał własny na poziomie ledwie 54,5 mln zł, a aktywa 141 mln zł.
Zarządzanie za pomocą wstawiania Misiewiczów oraz wszechobecna nieprzejrzystość dobitnie pokazują, że Stocznia Gdańska nie jest perłą repolonizacji, za jaką uchodzi w przekazie dnia prawicy. Cały projekt przypomina tradycyjną metodę utrzymywania gospodarczego trupa za pomocą publicznej kroplówki. Za politykę symboliczna PiS i stanowiska dla jego ludzi zapłacimy zatem ponownie wszyscy.
Źródło: wyborcza.pl
fot. flickr/KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU