Powołany w 2015 roku na stanowisko komendanta głównego inspektor Zbigniew Maj, przeszedł do historii jako najkrócej pełniący tę funkcję, bo były to tylko dwa miesiące. Były komendant Maj zapisał się też na kartach policji i polityki kuriozalną konferencją zaraz po objęciu stanowiska. Inspektor oprowadzał dziennikarzy po pomieszczeniach poprzedniego komendanta, pokazując wyremontowaną łazienkę, zamontowane kamery czy okna wyposażone w systemy niepozwalające podsłuchać w gabinecie dyskutantów i samego komendanta. To miały być dowody na “Bizancjum” w jakim się obracał gen. Marek Działoszyński.
Ta konferencja miała być swego rodzaju “wkupnym” do nowego towarzystwa zaraz po wyborach. Niestety samo skrytykowanie poprzednika nie wystarczyło i wokół inspektora Maja zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy. Po dwóch miesiącach podał się do dymisji, a skłoniły go do tego doniesienia mediów o postępowaniach przeciw niemu. Do policji w policji czyli BSW (Biuro Spraw Wewnętrznych) wpłynął donos o domniemanej korupcji, jakiej Maj miał się dopuścić w 2003 roku. Anonim został przekazany policji, a ta po zebraniu materiału przekazała informacje prokuraturze. Prokuratura umorzyła śledztwo, bo sprawa została już wyjaśniona w 2010 roku.
To niejedyne postępowanie które obciążało Maja. CBA ustaliło, że komendant wszedł w bliskie relacje z wiceprezydentem Kalisza, oskarżonym o przestępstwa gospodarcze. Cała sprawa została nazwana “układem kaliskim”. W zamian za pomoc w oczyszczeniu urzędnika z zarzutów, żona policjanta została prezesem jednej z miejskich spółek. CBA miało zakwestionować oświadczenia majątkowe Maja, w których nie mógł się rozliczyć z kilkuset tysięcy złotych.
Jak donosi Rzeczpospolita, tak polowano na komendanta, że pół roku temu usłyszał zarzuty m.in. informowania dziennikarzy o głośnym zabójstwie popełnionym przez Kajetana P. Jak ustalił dziennik, materiał oparto na nielegalnych podsłuchach, jakie wobec Maja prowadzili funkcjonariusze BSW i agenci CBA. Rzeszowska prokuratura stawiając zarzuty, posłużyła się więc “owocami zatrutego drzewa”, czyli dowodami zebranymi nielegalnie. Dlatego działania służb wobec byłego komendanta badają śledczy z Poznania – “Od początku twierdziłem, że padłem ofiarą prowokacji z kilku źródeł, zarówno ze strony BSW, jak i CBA, które potem zostały wykorzystane politycznie” – mówi Rzeczpospolitej Zbigniew Maj. On sam ma w tym postępowaniu status pokrzywdzonego i już zapowiedział wystąpienie o odszkodowanie. Po 4,5 roku śledztwa w sprawie “układu kaliskiego” nikt nie ma postawionych zarzutów, a sprawa zmierza ku umorzeniu.W 2016 prokurator w Łodzi – już po dymisji Maja – natrafił na dowody, że były szef policji był podsłuchiwany bez zgody sądu.
To wszystko brzmi i straszno i śmieszno. Straszno, bo pokazuje mechanizm, jakim PiS się posługiwał już za swoich pierwszych rządów, czyli zdobywaniem dowodów z zatrutego drzewa. Śmieszno, bo powołanie Maja na stanowisko komendanta i założenie mu na drugi dzień podsłuchów graniczy z komedią i pośrednio z nieudolnością. Brak dokładnego sprawdzenia przed powierzeniem mu tak ważnego stanowiska jest zwykłą niekompetencją. W tej całej historii z komendantem przebił wszystko w 2016 roku były już szef MSWiA Mariusz Błaszczak. W wywiadzie telewizyjnym dymisją obarczył… Platformę Obywatelską i jej słabe wtedy sondaże.
Źródło: RP
Fot. Flickr/MSWiA
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU