Minister spraw zagranicznych zupełnie oderwał się od rzeczywistości, kiedy podczas debaty “Polska w świecie kryzysów”, zorganizowanej przez Fundację im. Stefana Batorego, zaczął snuć teorię, że opisywany w mediach konflikt Warszawy z Brukselą to w zasadzie odwracanie kota ogonem. Zdaniem Jacka Czaputowicza to Polska podnosi poziom Unii Europejskiej na świecie. Jakby tego było mało, mogliśmy się dowiedzieć, że to nad Wisłą znajduje się, jak można zrozumieć najsilniejsza gospodarka Europy, której reszta krajów po prostu się boi. Ciężko nie było odnieść wrażenia, że Bruksela powinna polskiemu rządowi za nasz wkład po prostu dziękować.
“Przyczyniamy się do rozwoju UE. Rozwijamy się z prędkością 5 proc (PKB); najwięcej w UE (…) Podnosimy poziom Unii w świecie, a przeciwko nam są te nieefektywne gospodarki, które się nie rozwijają. Zamiast reformować swoje społeczeństwa, to się wprowadza protekcjonizm, czym się ciągnie w dół cały projekt europejski”.
“My jesteśmy tym głównym państwem, które teraz ciągnie całą Unię do góry” .
Są to niestety słowa, które nie przystają do realiów gospodarczych. Minister ma wprawdzie rację, że zachodnie kraje chcą stosować protekcjonizm, co w przypadku np. Francji jest hipokryzją w obliczu taryf Donalda Trumpa, jednak Jacek Czaputowicz pominął jeden kluczowy aspekt. Kraje starej Unii próbują chronić pozycję, której nad Wisłą nie będzie można doświadczyć jeszcze przez kilka dekad. Polska uwielbia bowiem porównywać statystyki gospodarcze wg parytetu siły nabywczej, czyli po korekcie wynikającej z uwzględnienia niższych cen w Polsce, przez co nie wypadamy tak biednie na tle zachodu. Tymczasem tą samą metodą Chiny już dawno wyprzedziły USA jako nowa pierwsza gospodarka świata. Choć parytet pozwala lepiej opisać warunki życia w danym kraju, to jednak nominalny PKB pozwala porównać siłę gospodarek względem siebie. Tu wypadamy katastrofalnie. Polski nominalny PKB na mieszkańca w 2017 roku wyniósł 13 823 dolarów. W tej “ciągnącej Wspólnotę w dół” Francji zaś 39 869 dolarów, Niemczech 44 550 dolarów. Widać zatem jak na dłoni, że wciąż stanowimy raczej marnego rywala dla najsilniejszych krajów Unii. Tymczasem nawet polski wzrost gospodarczy nie jest ewenementem w skali, w jakiej sugeruje rząd. W 2017 roku OECD obliczyło nasz rozwój na 4.65%, w tym samym czasie jednak liderem w UE była Irlandia ze wzrostem 7,81%, a za nią Estonia z 4,76%. Równocześnie Czechy osiągnęły 4.60% (przy 20 152 dolarów PKB na mieszkańca), Łotwa 4,55%. Ułudę wyjątkowości Polski powinien rozbić wynik całej gospodarki światowej na poziomie 3,65%, co oznacza, że wyprzedzamy peleton o zaledwie 1 punkt procentowy, a aspirujemy do roli lidera.
Ułańska fantazja jednak na tych słowach się nie skończyła. Minister ocenił również, że “Polska jest liderem w UE, jeżeli chodzi o przestrzeganie prawa”, co padło w kontekście kryzysu z TSUE.
Jak widać, politycy obozu władzy nie widzą potrzeby reagować na sytuację międzynarodową w odpowiedni sposób, a zamiast tego wolą utrzymywać obywateli w nieprawdziwej, ale jakże politycznie wygodnej strefie komfortu.
Źródło: interia.pl
Fot. W. Kompała / KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU