„Wypadek drogowy to zdarzenie, które zawsze jest splotem nieszczęśliwych okoliczności i nie da się go przewidzieć. Jednak ten wypadek, w którym my braliśmy udział, stał się niestety sprawą polityczną, stąd towarzyszący mu szum medialny. Mam synów w podobnym do Pana wieku i wyobrażam sobie co Pan, i Pana bliscy, teraz czujecie. Samo to zdarzenie jest przeżyciem trudnym i stresującym. W naszej sytuacji dodatkowo te emocje są potęgowane przez zainteresowanie opinii publicznej. (…) Rozumiem, iż podświadomie może się Pan obawiać, że w związku z pełnioną przeze mnie funkcją, w postępowaniu nie będziemy traktowani równo. Piszę do Pana także, aby zapewnić, że z mojej strony jest oczekiwanie, że ta sprawa będzie potraktowana jak każde inne takie zdarzenie. Wszystkie strony w prowadzonym postępowaniu mają te same prawa i obowiązki, a jako obywatele, przed organami sprawiedliwości jesteśmy równi. Nie dopuszczam myśli, że mogłoby być inaczej. (…) Szanowny Panie Sebastianie, toczy się postępowanie i jestem przekonana, że będzie ono transparentne i rzetelne. Życzmy sobie wzajemnie, by ta sprawa jak najszybciej została wyjaśniona, nie powodując niepotrzebnych emocji” – tak do Sebastiana K., kierowcy żółtego Seicento pisała Beata Szydło zaraz po wypadku, jaki miał miejsce w Oświecimiu w lutym 2017 roku.
Dziś, gdy kwestia sprawstwa zdarzenia trafiła wbrew życzeniom prokuratury do sądu, można już śmiało powiedzieć, że poza pierwszym zdaniem tego listu, reszta to czcze gadanie, a miejscami wręcz cyniczne kłamstwa. Jeśli Sebastian K. miał obawy, że nie będzie traktowany równo – były one uzasadnione. Jeśli miał wątpliwości, że śledztwo nie będzie rzetelne i transparentne – dziś ma już 100% pewności w tym zakresie. Okazuje się bowiem, że przed pisowską prokuraturą, mimo odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, kłamać mogą funkcjonariusze BOR i kłamać może też sama Beata Szydło. Gdy kłamstwa te zostały wyłapane i kilku śledczych chciało wyciągnąć wobec kłamców konsekwencje – zostali odsunięci od sprawy.
Tymczasem, dzisiejsza “Gazeta Wyborcza” ujawnia szczegóły ustaleń tychże prokuratorów, które ku wielkiemu niezadowoleniu ich przełożonych trafiły teraz przed oblicze sądu i zostaną przez sędziego ocenione w kontekście zarzutów, jakie postawiła Sebastianowi K., a te są dla członków kolumny VIP-owskiej niezbyt korzystne. Długo próbowano ustalić, czy kolumna w ogóle miała status kolumny uprzywilejowanej, tj. czy wszystkie trzy samochody miały włączone sygnały świetlne i dźwiękowe. O tym, że tak nie było, świadczą relacje wielu świadków, których (warto pamiętać) prokuratura próbowała zdyskredytować, poprzez wysyłanie ich na badania psychiatryczne w celu zbadania ich postrzegania rzeczywistości. To właśnie tu, zarówno funkcjonariusze BOR, jak i premier Szydło zeznawali, wbrew ustaleniom faktycznym, że sygnały dźwiękowe zostały włączone. Czyżby z pełną świadomością kłamali, by ochronić własne tyłki?
Co więcej, z ustaleń prokuratury wynika, że kolumna naruszyła jeszcze inne przepisy ruchu drogowego, np. przekroczyła dozwoloną prędkość (jechała ok. 60 km/h). Śledczy zbadali także odstępy pomiędzy samochodami w kolumnie i tu po raz kolejny potwierdzili wersję Sebastiana K. Okazało się bowiem, że pomiędzy samochodem prowadzącym kolumnę a limuzyną z Beatą Szydło w środku było ok. 30 metrów odstępu. Przy tak dużym odstępie, kierujący Seicento mógł nie zdawać sobie sprawy, że mija go kolumna, a nie pojedynczy samochód uprzywilejowany. Miał również włączony lewy kierunkowskaz, więc sygnalizował zamiar skrętu. Dlaczego wobec powyższego pisowska prokuratura postanowiła właśnie jego obwinić za to zdarzenie drogowe?
Otóż, gdy zdali sobie sprawę, że dowody świadczą przeciwko kolumnie rządowej i funkcjonariuszom BOR, przyjęli absurdalne stanowisko, że status kolumny rządowej nie miał dla sprawy znaczenia, bowiem kierujący Seicento nie zachował należytej uwagi przy wykonywaniu manewru skrętu w lewo, zbyt gwałtownie do niego przystępując poprzez zjechanie z prawego krawężnika wprost na przeciwległy pas ruchu. To miało spowodować zdarzenie, dlatego winę ma ponosić Sebastian K. To, że na krawężniku znalazł się właśnie z powodu jadącej kolumny, ma nagle przestać być istotne.
Jeśli w starciu obywatela z władzą, prokuratura jest gotowa tak bardzo naciągać rzeczywistość, to każdemu z nas życzę, by mogły to ocenić w pełni niezależne sądy. W przeciwnym wypadku, prawo i sprawiedliwość będziemy mogli włożyć między bajki.
Źródło: Gazeta Wyborcza
fot. flickr/KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU