Postawa Mateusza Morawieckiego w sprawie funduszy unijnych coraz bardziej zaskakuje. Premier mówi wprawdzie o potrzebie twardych negocjacji, jednak coraz częściej szef rządu zdaje się bagatelizować znaczenie funduszy dla rozwoju Polski jak i konsekwencji ich zmniejszenia. Polityk konsekwentnie buduje bowiem przekaz, że choć fundusze zostaną w jakimś stopniu obcięte, to w zasadzie z tego powodu nic wielkiego się nie stanie. Jest to nieoczekiwany obrót spraw, ponieważ wygląda na to, że w PiS pogodzono się z przegraną unijnej batalii. Kwintesencją narracji premia mogą być jego słowa ze spotkania w Opolu:
“Wejście do Unii Europejskiej i środki unijne to nie była żadna łaska, która ma skapnąć z pańskiego stołu, to była pewna transakcja. My otwieramy nasz rynek na dobra, na usługi i w dużym stopniu nasze rynki zostały, trzeba sobie to powiedzieć, opanowane. Przez kogo? Przez zagraniczne korporacje.”
Wejście do Unii było w rzeczy samej pewnego rodzaju obustronnie korzystną transakcją, problem w tym, że szef rządu idzie krok dalej. Premier stara się bowiem racjonalizować, że obecna sytuacja jest konsekwencją międzynarodowego układu, który okrada Polskę, w efekcie fundusze należały się nam jako element zadośćuczynienia za ten stan rzeczy. Taki przekaz świetnie dociera do mentalności znacznej cześć wyborców partii rządzącej. Morawiecki próbuje sprawnie przenieść klęskę swojej ekipy w Brukseli na negatywne odczucia wobec reform gospodarczych okresu transformacji. Polityk, do niedawna przedstawiciel wielkiej finansjery, z wielką lubością próbuje bowiem oskarżać zagraniczne firmy o drenaż i podporządkowanie naszej gospodarki, czemu mają służyć podawane z sufitu liczby, jak te zaprezentowane w Białymstoku:
“Ile netto wpływa środków z funduszy, wspólnej polityki rolnej, funduszy strukturalnych (…) do Polski? Otóż wpływa ok. 25 mld zł netto (…) A ile wypływa z Polski na skutek takiego modelu gospodarczego, jaki pan Balcerowicz i tamte ekipy zafundowały nam dawno temu i rozsprzedania polskiego majątku? 100 mld zł.”
Dla Morawieckiego nie ma znaczenia, że wraz z inwestorami przyszły nowoczesne technologie i metody zarządzania, które mocno pchnęły do przodu naszą gospodarkę, a większość dywidend jest reinwestowana w Polsce. Do wyobraźni wyborcy nie dotrą szacunki, że bez inwestycji zagranicznych polskie PKB byłoby o 250-300 mld zł niższe, czyli o około 15%.
Morawiecki przyjął prostą strategię, że najłatwiej ukryć swoją winę w odpowiedzialności zbiorowej. Premier mówi, żeby się nie obawiać, bo ciecia to “strachy na lachy”, ale równocześnie, chwilę później dodaje:
“Oczywiście, że Komisja w pierwszym kroku zaproponowała jakieś obcięcie, ale wiecie państwo, że oni już nie mówią o tym, że pięciu innym krajom – Czechom, Węgrom, Estonii czy Litwie – zaproponowano jeszcze głębsze obcięcie.”
Problem polega na tym, że Polska jest największym krajem regionu o gospodarce większej niż wszystkie wymienione razem wzięte. Warszawa chciała być liderem Grupy Wyszehradzkiej. Premier nie może zatem mydlić oczu, że nic się nie stało, bo oberwaliśmy nie tylko my. Klęska Morawieckiego polega bowiem na tym, że przegrywa walkę o przyjęty dla całej Unii mechanizm podziału środków, gdzie z góry wiadomo, że jeśli Bruksela chce uderzyć w Polskę, to musi przy okazji zadać cios krajom w naszej kategorii gospodarczej, czyli właśnie tym, które wymieniał premier. Jest to pokłosie dyplomatycznej izolacji, ponieważ to właśnie polityka PiS doprowadziła do tego, że w Brukseli można mówić dziś z podniesioną głową, że polityka spójności nie ma polegać na wyrównywaniu różnic rozwojowych, ale może służyć zupełnie innym, sprzecznym z pierwotnym założeniem celom. Silny w negocjacjach jest głos, że pieniądze mają teraz płynąć do bogatszych od naszego regionu krajów południa i tych, które przyjęły najwięcej uchodźców. Jeszcze parę lat temu opór przed takim politycznym zwrotem byłby we wspólnocie nie do przełamania.
Premier może mieć rację, że fundusze unijne dla rozwoju kraju nie mają wcale najważniejszego znaczenia, ale co kluczowe, nie są równocześnie dla niego obojętne, dlatego jego obowiązkiem jest zabiegać w Brukseli o narodowy interes, a nie tłumaczyć obywatelom, że w zasadzie i tak nie ma to żadnego znaczenia. Najlepiej swoją nieudolność zrzucać na spisek innych, niż spojrzeć na własne niechlubne dokonania. Morawiecki powinien rozumieć, że liczą się czyny, a nie czcze deklaracje. Niestety na płaszczyźnie osiągnięć obecny rząd zrobił niemal wszystko, aby nasz głos nie był w Brukseli traktowany poważnie. Czy możemy się zatem dziwić, że inne kraje próbują wykorzystać naszą, całkowicie dobrowolnie okazaną słabość?
Fot. P. Tracz / KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU