Polityka i Społeczeństwo

Od tej kluczowej kwestii zależą wyborcze szanse opozycji w starciu z PiS. Stawka w tej grze jest bardzo wysoka

Czy Polacy mogą jeszcze uwierzyć, że ktokolwiek, kto zdobędzie władzę po Kaczyńskim, zdemontuje jego bizantyjskie, partyjne państwo, a nie przejmie je dla siebie, swojej partii i swoich ludzi?

Totalne przejęcie i upartyjnienie państwa oraz gospodarki, a nawet bizantyjskie sumy płacone przez PiS swoim ludziom, wciąż nie powodują skandalu, który podkopałby władzę Kaczyńskiego. Polacy oburzają się na PiS, ale wciąż nie są pewni, że opozycja, jeśli uda jej się odsunąć od władzy partię konsumującą od ponad dwóch lat polską gospodarkę i państwo, zdemontuje pisowskie Bizancjum, a nie przejmie je dla siebie. Nieufność bierze się stąd, że partyjne państwo i mechanizm „Teraz K… My” istniały z różnym natężeniem przed PiS-em. Szczególnie SLD potrafiło to robić, ale – powiedzmy sobie szczerze – każda formacja III RP, jeśli tylko rządziła trochę dłużej, albo jak PSL prawie zawsze była u władzy, też potrafiła coś uszczknąć dla siebie. PiS rozbudowało ten mechanizm do nieomalże PRL-owskich rozmiarów. Oczywiście wciąż używając alibi: „ale inni też żerowali na państwie”. W dodatku oni byli „obcy” („kondominium” i cały ten bełkot), tymczasem pod rządami Kaczyńskiego kradną wyłącznie „patrioci”.
Nawet przed PiS-em mieliśmy w Polsce wciąż spory jak na UE udział państwa w gospodarce. PiS jednak zaczęło ten udział powiększać. Na przykład wypychając zachodnich inwestorów. W 2017 roku inwestycje zagraniczne w Polsce były o 55 procent niższe, niż w roku poprzednim. I nie chodzi tu wyłącznie o wielkie transakcje „repolonizacyjne” pozwalające nominatom Kaczyńskiego umościć się na rynku bankowym czy energetycznym. Niższy był także poziom reinwestowanych w Polsce zysków z inwestycji zagranicznych wciąż działających w naszym kraju. Zatem zachodni kapitał ucieka, co może cieszyć pisowskich „patriotów”, nostalgików zamkniętego państwa, gospodarki i granic. Nawet „patriotom” trudniej już jednak znaleźć usprawiedliwienie dla wypychania przez obecną władzę z polskiego rynku, niszczenia, osłabiania, uzależniania od decyzji partyjnych urzędników – polskich inwestorów prywatnych. PiS odbudowuje niewydolne państwowe monopole na rynku energetycznym, ubezpieczeniowym, bankowym, komunikacyjnym (teraz to się nazywa „holding”, jak w przypadku Polskich Kolei Państwowych, pod rządami PiS coraz bardziej „bezkonkurencyjnych”). Po czym oddaje je pod zarząd najdziwniejszym partyjnym nominatom. Polacy już to widzą, psioczą coraz głośniej, jednak nie mają pewności, że ci, którzy walczą z PiS-em odpartyjnią gospodarkę i państwo.

Niedostrzeżona alternatywa

Platforma Obywatelska, od kiedy jest w opozycji, złożyła dwie obietnice. Obie niezauważane przez publicystów wciąż pytających: „a czemu Platforma nie przebija oferty 500 plus za pomocą 1000 plus, albo wyprawki w wysokości 300 złotych wyprawką w wysokości złotych 600?”. Mało który z tych „wujków dobra rada” oddałby własne pieniądze na te partyjne dary. Jednak język zaproponowany przez PiS – „przecież nie Twoje pieniądze dajemy, ale budżetowe” – stał się przezroczysty. I akceptowalny nawet dla tej części publicystów, dawniej liberalnych, którzy po zwycięstwie PiS-u wybrali „wrażliwość społeczną” na poziomie najtańszego kiczu.
Zatem mało kto zauważył, że Platforma zaproponowała, po pierwsze, odwrócenia procesu nacjonalizacji i upartyjnienia gospodarki. Poprzez reprywatyzację spółek skarbu państwa i przekazanie ich akcji na prywatne konta emerytalne milionów Polaków. Czyli, mówiąc w dużym przybliżeniu, odbudowę OFE, filara kapitałowego polskich emerytur, uczynienie go jeszcze silniejszym, niż był, zanim go częściowo nie zdemontowało… także zresztą PO. Oczywiście zrobiono to w najgorszym roku kryzysu, kiedy faktycznie trzeba było zapchać budżetową dziurę, choć można to było zrobić proponując jednocześnie jakąś alternatywną formę filara kapitałowego, na co jednak ówczesne otoczenie Donalda Tuska było już trochę zbyt zmęczone.
Faktyczna reprywatyzacja (choć tego słowa Platforma odrobinę się boi) przejętej przez PiS znacznej części polskiej gospodarki oznaczałaby odebranie każdej partii rządzącej potencjalnego własnego Bizancjum, zbudowanego na z pozoru tylko „państwowej”, bo w rzeczywistości od razu trafiającej do partyjnych kieszeni, własności.
Po drugie, PO proponuje dokończenie decentralizacji państwa poprzez przekazanie większości dzisiejszych uprawnień wojewodów w ręce władzy samorządowej – marszałków i sejmików. A trzeba dokończyć budowanie Samorządnej Rzeczypospolitej, bo Kaczyński pokazał, jakie są konsekwencje niedokończenia. Wojewodowie, którzy zgodnie z zasadą pomocniczości liberalnego państwa mieli wspierać i uzupełniać władzę samorządu, zostali przez obecną władzę uczynieni narzędziem jego zniszczenia.
Zarówno odpartyjnienie i ponowne urynkowienie polskiej gospodarki po latach pisowskiego „chavezyzmu” (od Hugo Chaveza, wielkiego przyjaciela ludu i etatystycznego patrioty, który skutecznie zlikwidował wenezuelską gospodarkę pozostawiając po sobie ruiny krwawo zarządzanie przez swego następcę Maduro będącego luźną krzyżówką Brudzińskiego i Ziobry, oczywiście z latynoskim przytupem), jak też decentralizacja państwa i zbudowanie faktycznych podstaw siły i niezależności finansowej polskich samorządów, stały się najpierw kluczowym elementem programu wyborczego PO, a teraz także Nowoczesnej – w ramach Koalicji Obywatelskiej (patrz, wspólny manifest samorządowy obu partii). Oba te pomysły, szczególnie zastosowane razem, zredukowałyby do absolutnego minimum „państwo partyjne” i możliwość reprodukowania mechanizmu TKM przez partie, które przejmą władzę po PiS-ie.

Co mają zrobić, byśmy uwierzyli

Pozostaje jednak kluczowy problem wiarygodności tych obietnic, w wykonaniu całej opozycji, a szczególnie w wykonaniu Platformy. Przecież to PO, kiedy było u władzy, częściowo zlikwidowało OFE. A wielu ludzi Platformy lub mających w Platformie lobbystyczne kontakty (nawet obecny premier Mateusz Morawiecki w czasach, kiedy był doradcą Tuska i równie częstym jak dzisiaj gościem w ministerstwach gospodarki, skarbu, finansów) też wykorzystywało swoje kontakty z władzą do skoku na kasę i na najsmaczniejsze pozycje w gospodarce. Zatem nie ma gwarancji, czy te dobre decentralizacyjne i odchudzające państwo w gospodarce pomysły PO zrealizuje, kiedy będzie u władzy, a perspektywa przejęcia mechanizmu stworzonego przez Kaczyńskiego stanie się bardzo kusząca. W każdej rewolucji łatwiej jest włożyć na własną skroń koronę zrzuconą z głowy tyrana, niż podzielić ją na kawałki i faktycznie rozdać ludowi. Do tego dochodzą PSL i SLD, które mogą się stać koniecznymi koalicjantami i posłużyć za alibi, żeby się wycofać szczególnie z obietnicy reprywatyzacyjnej, bo obietnica wzmocnienia samorządów jest na rękę każdemu, kto nie jest Kaczyńskim, czyli paranoikiem totalnej centralizacji państwa.
Dlatego konieczne są dwie rzeczy. Zawarcie przez opozycję – szczególnie najsilniejszą po tej stronie Platformę – prawdziwej umowy z Polakami, której podstawowym elementem byłaby reprywatyzacja upartyjnionej przez PiS części gospodarki oraz decentralizacja i usamorządowienie państwa.
Opisanie tych propozycji tak, aby nie było wymówek. Tak, by Polacy zobaczyli wyraźną, opłacalną dla siebie alternatywę wobec populizmu PiS. Zamiast przekładania przez pisowskiego policjanta naszych własnych pieniędzy z jednej naszej kieszeni do drugiej (i pobierania przy okazji sporej „renty władzy”) danie Polakom własności i większej wolności. A pomoc państwa zarezerwowana dla naprawdę najsłabszych, najbardziej potrzebujących. A nie jako masowa polityczna korupcja, kupowanie głosów za nieswoje pieniądze.
Oczywiście akcje – nawet ORLEN-u czy KHGM – to nie „gotówka do ręki”. Oczywiście pieniądze z PIT i CIT „zostające na dole”, wydawane na przedszkola, szkoły i żłobki, finansujące przydatne dla całej wspólnoty inwestycje, to nie „gotówka do ręki”, choćby nawet groszowa, ale szeleszcząca i wręczana osobiście przez partyjnego lidera.
Jednak każda licytacja z PiS-em na „gotówkę do ręki”, do czego tak głośno zachęcają wszyscy nasi „wujaszkowie dobra rada”, będzie znaczyła tylko jedno. Polska stanie się Grecją, Polska stanie się Wenezuelą. I to raczej prędzej, niż później. Zmarnujemy wysiłek całego pokolenia, które po roku 1989 zbudowało zupełnie inną Polskę, moim zdaniem nieco jednak lepszą.

Fot:Flickr

POLUB NAS NA FACEBOOKU

[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”250″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]

Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.

WPŁAĆ

POLUB NAS NA FACEBOOKU

Facebook Comments

blok 1

Redakcja portalu CrowdMedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez użytkowników.
Cezary Michalski

Eseista, prozaik i publicysta. W swojej twórczości związany m.in. z Newsweekiem i Krytyką Polityczną.

Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu.

Był redaktorem pism "brulion" i "Debata", jego teksty ukazywały się w "Arcanach", "Frondzie" i "Tygodniku Literackim" (również pod pseudonimem "Marek Tabor").

Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, "Życiem" i "Tygodnikiem Solidarność". W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury.

Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. W latach 2006–2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety Dziennik Polska-Europa-Świat, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma.

Media Tygodnia
Ładowanie