Polityka i Społeczeństwo

PiS-owska Maszyna Narracyjnej Zagłady

PiS-owska Maszyna Narracyjnej Zagłady
Fot. Flickr

Mateusz Morawiecki stwarza dla swojego rządu ryzyko poprzez sam fakt otwarcia ust

Andrzej Zybertowicz, prawicowy inteligent od lat związany z Antonim Macierewiczem, lubi nadużywać teoretycznego żargonu dla wyrażania bardzo prostych myśli. Dlatego rzucił jakiś czas temu pomysł zbudowania przez władzę „Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego”. Mówiąc bardziej zrozumiałym językiem – zaproponował stworzenie całej sieci finansowanych z budżetu państwa instytucji, które osłoniłyby PiS przed niewłaściwymi, „upowszechnianymi przez wrogów”, interpretacjami słusznych deklaracji i działań tej partii.

Zupełnie inna Maszyna

Pomysł Zybertowicza jest mocno spóźniony. PiS od lat tworzy instytucje propagandowe, które kosztują miliardy i stały się synekurami dla całej rzeszy związanych z tą partią prawicowych działaczy, intelektualistów i dziennikarzy. Jednak zamiast wyczekiwanej przez Zybertowicza skutecznej machiny propagandowej, PiS stworzyło Maszynę Narracyjnej Zagłady. Każde wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego, wysokich urzędników państwowych czy związanych z prawicą publicystów i satyryków – stwarza śmiertelne ryzyko dla władzy, a także dla międzynarodowego wizerunku i pozycji Polski. W dodatku każda próba wygaszenia kryzysu kończy się jeszcze większą kompromitacją. Marnotrawiące miliardy złotych media i instytucje propagandowe nie robią nic, albo jeszcze dokładają do pieca.

Politykiem PiS stwarzającym największe ryzyko poprzez sam fakt otwarcia ust stał się nowy premier Mateusz Morawiecki. Choć Jarosław Kaczyński wymyślił go w tej funkcji po to, aby kryzysy wizerunkowe łagodził. W czasie kluczowej dla interesów Polski konferencji bezpieczeństwa w Monachium, nowy polski premier do „sprawców Holocaustu”, oprócz Niemców, zaliczył szczodrze Ukraińców, Polaków i Żydów. Do skandalu „narracyjnego” dodał skandal, którym było złożenia przez niego kwiatów w miejscu upamiętniającym Brygadę Świętokrzyską NSZ. Ta formacja nie tylko, w przeciwieństwie do znacznej części oddziałów narodowego podziemia, odmówiła współpracy z dowództwem AK i rządem w Londynie, ale pod koniec II wojny światowej rozpoczęła otwartą kolaborację z III Rzeszą. Jej bojownicy mordowali Żydów, atakowali inne formacje polskiego podziemia, a w końcu ewakuowali się pod osłoną niemieckiej armii, która planowała ich przeszkolenie do dalszej walki z aliantami. Szef Wywiadu Inspektoratu Kieleckiego AK pisał w raporcie na temat Brygady Świętokrzyskiej NSZ: „ich współpraca z gestapo jest w zasadzie jawna (…) dowódcy nie kryli się, że otrzymują broń i amunicję od władz okupacyjnych. Oficerowie NSZ z bronią przyjeżdżali na gestapo w Ostrowcu Świętokrzyskim, tam omawiali obławy na PPR i przekazywali gestapo materiał odnośnie komórek PPR. (…) Niemcy uważali NSZ za polski ‘narodowy socjalizm’, robiący dywersję w ugrupowaniach politycznych Polski podziemnej i rozbijający spoistość Armii Krajowej”.

Wyjątkowo niesprzyjający kontekst dla zachowania Morawieckiego w Monachium stworzyła wcześniejsza PiS-wska nowelizacja ustawy o IPN. Miała rzekomo przeciwdziałać używaniu terminu “polskie obozy zagłady”, które w ogóle się w nowelizacji nie znalazły. Zamiast tego wpisano tam liczne sformułowania grożące odpowiedzialnością karną historykom i publicystom piszącym o pogromach w Jedwabnem czy Kielcach, a także o antysemickiej nagonce z Marca ’68. W znowelizowanej ustawie znalazł się fragment dotyczący zbrodni ukraińskich, który został tam wprowadzony dla obsłużenia narodowców „transferowanych” właśnie przez Kaczyńskiego i Morawieckiego z partii Kukiza.

Śmielej! Śmielej! – towarzyszu Kaczyński

Potem było już tylko gorzej. Najbardziej szokujący okazał się odzew na działania PiS-u i wypowiedzi premiera, jaki pojawił się w społecznym i medialnym zapleczu władzy. Podobnie jak w marcu 1968, wystarczyło niewielkie, czasami tylko aluzyjne przyzwolenie rządzących, aby wszyscy antysemici, nacjonaliści, a także ludzie z różnych powodów nienawidzący Ukraińców – uznali, że nadszedł ich czas.

Wcześniej Jarosław Kaczyński bardzo świadomie użył dawnego elektoratu Tymińskiego, Leppera, obozu Rydzyka i nacjonalistów, żeby zdobyć władzę. Dziś cały ten jego obóz woła do niego, tak jak kiedyś moczarowcy wołali do Władysława Gomułki na słynnym wiecu w Sali Kongresowej w apogeum Marca ’68: „Śmielej! Śmielej!”. Gomułka, po zdławieniu studenckich protestów, wbrew oczekiwaniom „towarzyszy z dołu” wyciszył kampanię antysemicką. Po pierwsze, spełniła już swoją rolę, pomogła wyizolować uczestników studenckich i inteligenckich protestów. Była też kosztowna wizerunkowo dla państwa i partii, zagrażała nawet samemu przywódcy, gdyż w antysemickiej szeptance pojawił się motyw jego „żony Żydówki”.

Gomułce łatwiej było jednak kontrolować nacjonalistyczną propagandę, podkręcać ją i wygaszać. Dysponował bowiem całym aparatem totalitarnego państwa i partii. Mógł każdego usunąć, spacyfikować każde środowisko. Jarosław Kaczyński działa w innych warunkach, nawet po dwóch latach jego rządów tworzone są dopiero pierwsze mechanizmy nieudolnego peryferyjnego autorytaryzmu. To znacznie krępuje ruchy Wodza. Dzisiejsi „Moczarowcy” – realni antysemici, radykalni narodowcy i grający z nimi politycy rządzącego obozu – zostali już przez Kaczyńskiego uwłaszczeni, wpuszczeni na kluczowe stanowiska w państwie. Mają własne frakcje w obozie rządzącej prawicy, ministerstwa, media, spółki skarbu państwa, źródła finansowania, a także poparcie najgorszej części polskiego Kościoła. Kaczyński nie potrafi ich zdyscyplinować. Nie umie zamknąć do butelki dżina, którego kiedyś sam wypuścił, żeby zdobyć władzę.

Kiedy nowy szef MSZ Jacek Czaputowicz obiecał Izraelowi nieformalnie, że nowelizacja ustawy o IPN nie wejdzie na razie w życie, co zostało pozytywnie odnotowane w izraelskiej prasie, Zbigniew Ziobro przekreślił te wysiłki deklarując publicznie, że żadnego „zamrożenia” ustawy o IPN nie będzie. A organizacje z bezpośredniego zaplecza władzy, wspierane przez PiS finansowo i organizacyjnie – np. Reduta Dobrego Imienia Macieja Świrskiego – zaczęły składać pozwy w oparciu o nowelizację. Ostatnio złożono pozew przeciw BBC, co wywołało oburzenie brytyjskich polityków, mediów i opinii publicznej – izolując Polskę od kolejnego sojusznika. Ziobro i Jaki od dawna grają na ostrzejszą narodową prawicę, więc także przy okazji obecnego kryzysu postanowili pokazać, że są twardsi od Czaputowicza. A kiedy projekt ustawy reprywatyzacyjnej Patryka Jakiego okazał się propagandową fikcją, również tę sprawę Ziobro postanowił rozegrać na swoją korzyść używając ogólnego kryzysu w stosunkach polsko-żydowskich. Do redakcji „Super Expressu” trafił z ministerstwa sprawiedliwości „przeciek” sugerujący, że za zablokowaniem projektu Jakiego stoi „lobby żydowskie”. Redakcja „Czasu Najwyższego” skomentowała to później w bardzo prostych słowach: „Wyciekły szokujące dokumenty! Żydzi domagają się od Polski nawet biliona złotych! Czas powiedzieć, że nie dostaną ani grosza”.

Uogólniony antykomunizm

Monachijski kryzys wizerunkowy nie był żadnym błędem, ale jest zasadą działania tej władzy. Dlaczego po zmianie premiera PiS nie zaczął odbudowywać lepszego wizerunku własnego i Polski? Dlaczego przyspieszył proces niszczenia międzynarodowej pozycji naszego państwa?

Pierwszą przyczyną są obsesje całej formacji prawicowych chłopców z lat 80., których Jarosław Kaczyński używa do rządzenia. Mateusz Morawiecki jest tu przykładem wzorcowym. Im bardziej czuli się w PRL-u bezsilni, tym bardziej obsesyjna stawała się ich wizja świata. To na prawicowym skrzydle „drugiego obiegu” z lat 80. narodziła się koncepcja „uogólnionego antykomunizmu”, gdzie „bolszewikami” nie byli już faktyczni komuniści, ale zachodni liberałowie, zwolennicy świeckiego państwa, feministki, ekolodzy, ludzie walczący z apartheidem (stąd fenomen popularności Walusia). ONZ czy Europejska Wspólnota Gospodarcza stawały się w tej wizji „nowym ZSRR” (to porównanie przeniosło się dzisiaj na Unię Europejską). To także wówczas, na łamach niszowej prawicowej bibuły, rozpoczął się spór o to, jak bardzo Armia Krajowa została skażona przez lewicowość i zinfiltrowana przez Sowietów. Jego konsekwencją było wyniesienie „żołnierzy wyklętych” i NSZ (łącznie z Brygadą Świętokrzyską) – jako jedynych niezłomnych antykomunistów. Mateusz Morawiecki jest całkowicie ukształtowany przez tamte czasy. Reprodukuje bezmyślnie wszystkie pojawiające się wówczas w prawicowej bibule motywy i obsesje. Powraca do nich swoimi skrótami myślowymi i językowymi – dla innych niezrozumiałymi, prowadzącymi do wizerunkowych katastrof.

Drugim źródłem dzisiejszych kłopotów jest to, że z kolei większość starszych działaczy PiS, którzy wcale nie byli w przeszłości antykomunistami, została bez reszty ukształtowana przez „politykę historyczną” PRL. Przedstawiała ona Polskę jako kraj absolutnie jednolity etnicznie i światopoglądowo, którego historia także została oczyszczona z wszystkich elementów „obcych”. Kwiecień jako Miesiąc Pamięci Narodowej służył w PRL wyłącznie upamiętnieniu pomordowanych w czasie II wojny światowej Polaków. Oświęcim czy Majdanek też przedstawiano jako miejsca, w których Niemcy mordowali przede wszystkim Polaków. Ludzie ukształtowani przez tę propagandę nawet nie mieli pojęcia, że obozy koncentracyjne w okupowanej Polsce zostały stworzone przez nazistów głównie po to, aby dokonać „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. A większość ich ofiar stanowili Żydzi z całej Europy. To tłumaczy kolejne kryzysy w stosunkach polsko-żydowskich. Począwszy od protestu Kazimierza Świtonia, którzy domagał się postawienia krzyża na ternie Auschwitz, skoro w jego przekonaniu ginęli tam głównie Polacy-katolicy, aż po dzisiejszą nagonkę PiS na władze muzeów w Auschwitz i na Majdanku – za to, że nie prowadzą tam „polskiej polityki historycznej”.

Nie sposób się cofnąć

Krytyka pisowskiej polityki historycznej pojawia się dzisiaj nie tylko w zachodnich mediach liberalnych, trafiających do elit politycznych UE, czy do Demokratów w USA. Najbardziej niesprawiedliwe tezy o „Polakach jako sprawcach Holocaustu”, sprowokowane nowelizacją ustawy o IPN, pojawiły się na łamach „The Washington Times” (nie mylić z liberalnym „The Washington Post”), jednej z najbardziej prawicowych amerykańskich gazet, adresującej się do najtwardszego elektoratu Donalda Trumpa. Tam zaatakowali rząd PiS – ale, niestety, przy tej okazji i Polskę – najostrzejsi amerykańscy konserwatyści i ortodoksyjni rabini. Także ci związani z Jaredem Kushnerem, który jest nie tylko zięciem Trumpa, ale też jego najbardziej wpływowym doradcą w sprawach polityki światowej. W ten sposób PiS zostaje odcięte od swego ostatniego sojusznika na Zachodzie – od tamtejszej antyliberalnej prawicy.

Brak precyzji pisowskiej Maszyny Narracyjnej Zagłady sprawia, że planowane przez Kaczyńskiego uderzenia przy użyciu polityki historycznej w opozycję wewnętrzną, a także zawierane przez PiS w kraju doraźne sojusze z narodowcami, antysemitami, środowiskami wrogimi niepodległej Ukrainie – uderzają ostatecznie w nasze stosunki z Izraelem, Ameryką, Ukrainą. Sam Jarosław Kaczyński albo tego nie widzi, albo nie potrafi nadać swojej Maszynie Narracyjnej Zagłady bardziej precyzyjnego trybu działania. Choć z drugiej strony faktycznie trudno odzyskać nad taką maszyną kontrolę, jak się w niej ma za kierowców, pilotów i mechaników Rafała Ziemkiewicza, Marcina Wolskiego, obu Wildsteinów, Ryszarda Czarneckiego, czy wreszcie samego jej pomysłodawcę Andrzeja Zybertowicza. Najgorsze jest to, że pisowska Maszyna Narracyjnej Zagłady niszczy dziś nie tylko wizerunek Kaczyńskiego, Morawieckiego czy rządzącej partii. Niszczy wizerunek Polaków i Polski w najbardziej dla nas niebezpiecznym momencie. Kiedy w Donbasie wciąż grzeją silniki rosyjskie czołgi, a wielu zachodnich polityków zastanawia się egoistycznie, czy nie było błędem przyjmowanie naszego kraju do Unii. Polska – w konsekwencji polityki PiS – staje się w tak niebezpiecznym czasie krajem o zszarganej reputacji, wątpliwej przynależności, do którego obrony nikt z Zachodu nie będzie się spieszył.

fot. Kancelaria Sejmu/Krzysztof Białoskórski

POLUB NAS NA FACEBOOKU

[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]

Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.

WPŁAĆ

POLUB NAS NA FACEBOOKU

Facebook Comments

blok 1

Redakcja portalu CrowdMedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez użytkowników.
Cezary Michalski

Eseista, prozaik i publicysta. W swojej twórczości związany m.in. z Newsweekiem i Krytyką Polityczną.

Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu.

Był redaktorem pism "brulion" i "Debata", jego teksty ukazywały się w "Arcanach", "Frondzie" i "Tygodniku Literackim" (również pod pseudonimem "Marek Tabor").

Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, "Życiem" i "Tygodnikiem Solidarność". W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury.

Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. W latach 2006–2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety Dziennik Polska-Europa-Świat, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma.

Media Tygodnia
Ładowanie