Spratly, archipelag z pozoru bezwartościowych małych wysepek w południowo-wschodniej Azji, które na naszych oczach stają się jednym z najbardziej polityczno-militarnie zapalnych miejsc na mapie globu.
W polskiej świadomości, jako największe zagrożenie dla pokoju na świecie uważa się Rosję i jej ekspansywną politykę, niestabilność polityczną czy ekstremizmy Bliskiego Wschodu. Jednak w ostatnich latach, a zwłaszcza miesiącach, widmo nowego wielkiego konfliktu zaczęło nabierać realnego kształtu. Rośnie napięcie w relacjach między dwoma największymi mocarstwami świata, Stanami Zjednoczonymi i Chinami. Jest to rywalizacja na wielką skalę, poniewaz Państwo Środka w 2015 roku, po uwzględnieniu relacji cen zdetronizowało Stany Zjednoczone jako I gospodarkę świata, a obecnie robi wszystko, aby jednobiegunowy układ sił na świecie przeszedł do historii.
Konflikt ten wykracza poza ramy prostej rywalizacji gospodarczej i walki o polityczne wpływy. Oba państwa wykonują coraz śmielsze kroki natury militarnej. Chiny od lat prowadzą niesamowicie ambitny program zbrojeniowy, z roku na rok zwiększając swoje możliwości bojowe. Stany Zjednoczone w reakcji dokonały tzw. “pivot na Pacyfik”, czyli przeorientowanie priorytetów polityki zagranicznej na powstrzymanie ekspansji Chińczyków w regionie. Doprowadziło to do stopniowego przesuwania amerykańskich flot i wyposażenia na Daleki Wschód oraz mozolnego budowania kolacji z krajami azjatyckimi, które byłyby wręcz nowym NATO, ale w miejscu Związku Radzieckiego jako arcywroga znajdą się Chiny.
Dlaczego małe wysepki pośrodku morza miałyby doprowadzić do konfrontacji obu mocarstw?
Odpowiedź na to pytanie leży w geografii, która warunkuje zasady gry w tym konflikcie.
Jeśli spojrzymy na mapę, to zobaczymy, że wyspy Spratly leżą pośrodku Morza Południowochińskiego pomiędzy Chinami na północy, Wietnamem na zachodzie, Filipinami i Indonezją na wschodzie i południu. Są zatem miejscem, które pozwala strategicznie kontrolować cały akwen. A taka kontrola w przypadku konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi byłaby sprawą życia i śmierci.
Chińczykom nie chodzi tylko o utrudnienie wzajemnego wspierania się potencjalnych sojuszników USA i odepchnięcie ciężaru potencjalnych walk od własnego wybrzeża.
Przyczyną, dla której Niemcy przegrały I i II wojnę światową, była utrata kontroli nad handlem morskim. Odcięta przez flotę aliantów od surowców i innych importowanych dóbr, gospodarka niemiecka nie była w stanie podołać wyzwaniom wojny totalnej. Podobną strategię na zwycięstwo przyjęły Stany Zjednoczone, które w przypadku konfliktu nawet nie rozważają inwazji na Chiny kontynentalne, ale morską blokadę. W zamyśle miałoby to doprowadzić do ruiny uzależnioną od eksportu dóbr i importu surowców gospodarkę. Taka strategia ma duże szanse powodzenia, ponieważ od zachodu dostęp do oceanu odcinają Chinom Tajwan, amerykańska baza na Okinawie oraz Wyspy Japońskie. Aby mieć punkt wyjścia do zniweczenia amerykańskich planów, Chińczycy muszą zachować kontrolę nad Morzem Południowochińskim, ponieważ tą drogą płynie większość chińskiego eksportu, który na pokładach kontenerowców przez cieśninę Malakka dostaje się na Ocean Indyjski i dalej do Europy.
Powyższa sytuacja pozwala zrozumieć dlaczego Chińczycy tak wiele uwagi poświęcają alternatywnym drogom handlu z Europą w postaci budowy tzw. nowego Jedwabnego Szlaku, czyli wysokoprzepustowego połączenia kolejowego z Europą. Drugim kierunkiem jest wykorzystanie ocieplenia klimatu i utworzenia wzdłuż wybrzeża Rosji żeglugi arktycznej.
Do Wysp Spratly jako całości, obok Chin roszczą sobie prawa także Wietnam i Tajwan. Co więcej częściowej kontroli domagają się Filipiny, Malezja i Sułtanat Brunei. Większość wysp znajduje się pod faktyczną chińską kontrolą, która został ustanowiona metodą faktów dokonanych. Nie obyło się bez spięć, do których w 1988 r. należała potyczka z flotą Wietnamu, która straciła wówczas jeden transportowiec. Filipiny także w 1999 r. ustanowiły militarną obecność na wyspach, wykorzystując samo zatopienie okrętu wojennego do stworzenia posterunku. Obecnie sytuacja jest na tyle napięta, że co rusz dochodzi od międzynarodowych incydentów o nawet najbardziej absurdalne sprawy, takie jak nielegalne połowy ryb.
W ostatnich latach chińska aktywność nieustająco rośnie. Chińczycy budują bazy floty i lotnictwa na kolejnych wyspach. Doszło nawet do sytuacji, że Chiny zbudowały cały szereg sztucznych wysp, ponieważ na naturalnych zwyczajnie brakowało przestrzeni na rozwój infrastruktury wojskowej.
Amerykanie w odpowiedzi przesunęli w region swoje okręty, co zaowocowało szeregiem spięć na linii Pekin-Waszyngton, kiedy to Chińczycy zarzucali Stanom Zjednoczonym naruszanie ich wód terytorialnych. USA próbują w ten sposób zademonstrować swoją obecność w regionie, aby wzmocnić poczucie bezpieczeństwa sojuszników, którzy zaczęli czuć się niepewnie w obliczu chińskiej ekspansji.
Do eskalacji sporu doszło w lipcu tego roku, kiedy po trzyletnim procesie Międzynarodowy Trybunał w Hadze wydał orzeczenie przyznające prawo do wysp Filipinom. Chińczycy błyskawicznie odmówili respektowania wyroku, co spotkało się z krytyką Stanów Zjednoczonych. Chiński prezydent w odezwie do armii posunął się wówczas do stwierdzeń o konieczności przygotowania się do wojny w obronie granic, co było wyraźnym ostrzeżeniem dla Waszyngtonu.
Od lipca obie strony nie zmniejszają swojej aktywności w regionie. Można się spodziewać, że kolejne lata przyniosą dalszy wzrost napięcia, ponieważ Chiny gwałtownie rozbudowują swoją flotę, w tym lotniskowce, przez co będą czuły się coraz pewniej na morzu. Obecnie siły zbrojne Stanów Zjednoczonych i Państwa Środka dzieli wciąż przepaść, ale zdaniem ekspertów już do 2025 roku potencjał obu krajów znacząco zbliży się do siebie. Zwycięstwo Trumpa w wyborach prezydenckich sugeruje także zaostrzenie kursu politycznego Ameryki, która będzie prawdopodobnie twardszym partnerem do rozmów niż do tej pory. Jeśli prezydent elekt zrealizowałby swoją obietnicę o 45% cle na chińskie towary, to doszłoby do wojny handlowej, która w tak niestabilnym regionie, przez przypadkowy incydent mogłaby łatwo przerodzić się w poważniejszy kryzys. Prawdopodobieństwo realizacji sloganu kampanijnego jest niskie, ale jeśli długoterminowo te dwa supermocarstwa nie znajdą formuły na obopólnie korzystne relacje, to taki konflikt stanie się realnym zagrożeniem.
fot. Imgur
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU