Kolejny przełom, tak jakby wszystkich poprzednich nie było. Kolejne wielkie odkrycie, które jest publiczne znane od 2011 roku. Sugestie, że eksperci podkomisji są już “o krok od ujawnienia najbardziej skrywanej tajemnicy”, bo są zastraszani mailami, w których treści nie sposób doszukać się jakiegokolwiek nacisku czy groźby. Doprawdy szokujący jest dysonans pomiędzy tym, jak zdaniem Antoniego Macierewicza powinna po 2010 wyglądać praca komisji Millera czy niezależnej wówczas od władzy prokuratury wojskowej a tym, jak dziś wygląda praca jego podkomisji ds. ponownego zbadania katastrofy prezydenckiego samolotu. Z jednej strony mamy transparentność, uznane światowe reguły gromadzenia materiału dowodowego w katastrofach lotniczych, wnioskowania logiczne, ciągi przyczyno – skutkowe i działania zgodne z kodeksem postępowania karnego, z drugiej ciągle sprzeczne ze sobą i wzajemnie wykluczające się teorie, brak działań stricte dowodowych i przede wszystkim objęcie działań gigantyczną tajemnicą.
Dziś, gdy do 8 rocznicy katastrofy zostało niecałe dwa miesiące, Antoni Macierewicz postanowił poszukać ostatecznego ratunku w teorii o ładunku wybuchowym, podłożonym na lotnisku w Warszawie wczesnym porankiem 10 kwietnia 2010 roku i za nic ma twierdzenia wiceszefa podkomisji dr. Biniendy, że ładunki zostały podłożone w Samarze, podczas remontu samolotu kilka miesięcy wcześniej. Gdyby próbować pogodzić oba te komunikaty, okazałoby się, że w grudniu 2009 roku tajemniczy zamachowcy zamontowali w salonce samolotu niewykrywalną bombę, z precyzyjnie odmierzonym czasem wybuchu na 10 kwietnia 2010 roku. Skąd wiedzieli, że w styczniu 2010 roku zapadnie decyzja o tym, że prezydent Kaczyński nie poleci z premierem Tuskiem 7 kwietnia? Nie wiadomo – pewnie jasnowidz również był w ekipie zamachowców.
Problem pojawił się w 10 kwietnia w nocy, gdy zorientowano się, że wylot się opóźni i bomba wybuchnie jeszcze w powietrzu, a nie tam, gdzie zaplanowano, czyli w okolicach zasadzonej w określonym miejscu wiele lat wcześniej brzozy. Dlatego też, nad ranem, po kryjomu, korzystając z ciemności ratunkowa grupa zamachowców postanowiła zdemontować bombę z salonki i na lewym skrzydle tupolewa przymocować pasek z materiałami wybuchowymi, które zetną skrzydło dokładnie tak, by pozorować zderzenie z drzewem. Skąd wiedzieli, że TU-154 uderzy w brzozę lewym skrzydłem a nie prawym, skoro jak wiemy samolot nie był w linii pasa tylko na lewo od niego i gdyby ten odchył był większy o 15-20 to uderzyłby w brzozę skrzydłem prawym? Znów wyjaśnieniem pozostaje udział bardzo dobrego jasnowidza.
Gdy do tego dodamy, że to pilot samolotu, mjr Protasiuk siedział jednak za sterami i to od niego do ostatniej chwili zależała kwestia znalezienia się na wysokości brzozy (przypomnę poza linią pasa), to wracamy po raz kolejny do wniosku, że albo uczestniczył w grupie zamachowej, albo padł ofiarą kolejnego członka tej grupy, już nie tylko jasnowidza ale i hipnotyzera, który potrafi zahipnotyzować ofiarę na odległość. Nie wiem jak to odbiera większość społeczeństwa, ale ja niezmiennie odnoszę wrażenie, że w tej sprawie ma miejsce jeden, zasadniczy i wielki zamach. Na ludzki rozum. I gdyby to nie było tragiczne, jak bardzo na trumnach ofiar tej tragicznej katastrofy Macierewicz zbudował sobie polityczną pozycję, powiedziałbym, że jest to wyjątkowo śmieszne. Dziś jednak jedyne, co może wywołać szczery uśmiech, że być może już za kilka miesięcy ten objazdowy cyrk Antoniego Macierewicza może się skończy.
fot. Shutterstock/Grand Warszawa
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”200″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU