Festiwal hipokryzji w środowisku Zjednoczonej Prawicy trwa. To właśnie Prawo i Sprawiedliwość było przez lata zaciekłym wrogiem wysokich apanaży władzy i niebotycznych nagród i odpraw. Kiedy w aferze taśmowej usłyszeliśmy słowa Elżbiety Bieńkowskiej, że za 6 tysięcy złotych pracuje złodziej albo idiota, to dzisiejsi rządzący kipieli z oburzenia. Nie liczył się prosty fakt, że za zaniżone z populistycznych powodów stawki w budżetówce nie dało się przyciągnąć do służby państwu najbardziej cenionych specjalistów, a poprzedni rząd miał problem ze znalezieniem wykwalifikowanego personelu na wiele stanowisk. Jednak po przyjęciu władzy retoryka uległa odwróceniu i PiS upaja się dziś tym, co kiedyś tak zwalczał. Po fali wysokich nagród ministrów przyszła kolej na kolejny ośrodek władzy. Prezydent Andrzej Duda wykazał się bowiem taką samą mentalnością jak Rada Ministrów, czyli przyznał nieoficjalnie swoim ludziom drugą pensję, którą wpisano w budżet pod pojęciem “nagród”. Dzięki temu cała elita władzy mogła pławić się w wizerunku służby społecznej, utrzymując fikcję relatywnie niskich wynagrodzeń na szczytach administracji.
W przypadku prezydenta mówimy o kwocie mniejszej niż w rządzie, ponieważ kancelaria wydała na nagrody 250 tysięcy zł. Głowa państwa była w porównaniu do rządu mniej hojna. Nagrody wahały się dla kluczowego personelu od ponad 20 tysięcy złotych do ponad 40 tysięcy. Najwięcej otrzymał szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski z kwotą 41,4 tys. zł. Wiceszef Kancelarii Prezydenta otrzymał odpowiednio 38,6 tysięcy zł. Szefowa Kancelarii Prezydenta Halina Szymańska otrzymała mniejszą nagrodę od swojego zastępcy (31,3 tys. zł), ale stało się tak tylko dlatego, że rozpoczęła pracę dopiero w połowie zeszłego roku. Ten ostatni szczegół jest dowodem, że nagrody nie są zależne od efektów pracy i zasług, ale są z góry umówionym elementem stałego uposażenia.
Inni prezydenccy ministrowie także nie mieli powodów do narzekań zgarniając odpowiednio: Wojciech Kolarski (32,9 tys. zł), Andrzej Dera (31,6 tys. zł), Adam Kwiatkowski (31,6 tys. zł), Anna Surówka-Pasek (25,6 tys. zł) i Krzysztof Łapiński (22,9 tys. zł).
W kontekście hojnego nagradzania się przez elitę władzy warto przywołać słowa marszałka Senatu, który pouczał swego czasu rezydentów, że powinno pracować się dla idei, tymczasem takiej zasady nie potrafili trzymać się jego właśni koledzy.
Nie chodzi w całej sprawie o to, ze rządzący zarobili absurdalnie dużo, ponieważ tak nie jest. Na najwyższych funkcjach w państwie ponosi się odpowiedzialność za decyzje warte miliardy złotych, co za tym idzie można oczekiwać za nie odpowiedniego wynagrodzenia, zwłaszcza jeśli chcemy obsadzania stanowisk ludźmi z kompetencjami. Twierdzenie, że urzędnik wysokiego szczebla ma mieć głodowe wynagrodzenie jest zwyczajnym tanim populizmem, ponieważ błędne decyzje “decydentów z przeceny” kosztują budżet wielokrotnie więcej niż wynagrodzenia całej elity politycznej razem wzięte.
Grzech środowiska Zjednoczonej Prawicy polega na tym, że wpierali oni Polakom kłamstwa, że idą służyć za marne grosze, a każdy kto domaga się więcej, jest złodziejem i członkiem układu III RP. Tymczasem, podczas gdy prezydent i rządzący uśmiechali się do mediów i obrzucali błotem swoich oponentów, to w zaciszu gabinetów zawyżali wynagrodzenia na wszelkie sposoby poza ramy przewidziane teoretycznie przez prawo.
Jest to smutny dowód na to, że w polityce na najwyższym szczeblu wszystko jest na sprzedaż.
Źródło: Fakt
Fot. Shutterstock/Isaaack
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU