Polityka i Społeczeństwo

Jan Olbrycht: Ceną za politykę PiS może być utrata przez Polskę znacznej części pieniędzy z budżetu UE

Jako sprawozdawca Parlamentu Europejskiego odpowiedzialny za Wieloletnie Ramy Finansowe UE jest Pan polskim politykiem najbardziej bezpośrednio  odpowiedzialnym za kształt przyszłego budżetu Unii, czyli także za to, ile pieniędzy dostanie z niego Polska.

Jeśli chodzi o wieloletnią perspektywę finansową UE na lata 2014-2020 i następną, po roku 2020, jest dwoje sprawozdawców: ja jako reprezentant europejskiej chadecji oraz socjalistka z Francji. Natomiast w przypadku prac nad budowaniem systemu dochodów własnych UE jest to Janusz Lewandowski, też z Platformy i EPL, wraz z liberałem z Belgii.

Nie ma żadnego reprezentanta rządzącego w Warszawie PiS-u?

Oni są we frakcji ECR, mniejszej i eurosceptycznej. Zresztą najsilniejszą grupę stanowią w niej brytyjscy Torysi, którzy opuszczą Brukselę po Brexicie. To nie daje reprezentantom PiS pozycji wystarczająco silnej, aby znaleźli się w gronie sprawozdawców PE pracujących nad budżetem Unii.

W jaki sposób na interesy Polski, także w pracach nad budżetem UE, wpływają spory toczące się dziś wokół naszego kraju – konflikt z Brukselą o demontaż państwa prawa w Polsce, spór o nowelizację ustawy o IPN, czy nawet Ryszard Czarnecki porównujący Różę Thun do „szmalcowników”?

Zachowanie pana Jarosława Kaczyńskiego i PiS-u musi być oceniane w konkretnym kontekście, a kontekst europejski jest dziś bardzo trudny. Unia po Brexicie będzie zupełnie inna, skoro opuszczają ją Brytyjczycy – główny hamulcowy integracji. Zdecydowana większość państw członkowskich UE jest przekonana, że Unię trzeba teraz wzmocnić, bardziej scalić. Oczywiście nie można głębszej integracji forsować na siłę, w sposób prymitywny, bo to da amunicję środowiskom nacjonalistycznym i eurosceptycznym. Ale siły pracujące nad dalszą integracją Unii mają dziś przewagę. W Holandii wrogowie Europy przegrali, we Francji przegrali, w Niemczech jest szansa na bardzo proeuropejską koalicję, w Austrii powstała koalicja mocno przesunięta na prawo, która jednak ostatecznie zdecydowała się prowadzić politykę proeuropejską, „dośrodkową”. Dwa lata temu PiS zachowujący się tak jak dzisiaj miał za sobą Brytyjczyków, a Unia była gotowa iść na wiele kompromisów hamujących integrację, żeby Brytyjczyków zatrzymać.

Kaczyński i Morawiecki nadal przedstawiają Wielką Brytanię jako kluczowego sojusznika Polski w Europie.

Ale to już nie jest sojusznik w UE. Z samego faktu znikania Brytyjczyków z Unii wynika osłabienie PiS-u. I teraz w sytuacji osłabienia, zamiast budować własną silną pozycję w Unii i pracować nad silniejszą pozycją Polski, ta partia, rządząca przecież jednym z kluczowych państw członkowskich UE, nie zmieniła taktyki. W dalszym ciągu radykalizuje konflikty z Brukselą, Berlinem, Paryżem. Wyłącznie po to, by pan Jarosław Kaczyński mógł to wykorzystać w kraju. Klasycznym przykładem było tu postawienie na Jacka Saryusz-Wolskiego w czasie głosowania nad przedłużeniem kadencji Donalda Tuska. Ale identyczną sytuację mamy w każdym obszarze prowadzonej przez PiS polityki europejskiej. Z tego wynika faktyczna nieobecność polskiego rządu w negocjacjach nad kształtem kluczowych polityk europejskich – łącznie z klimatyczną, energetyczną czy wschodnią. I osamotnienie Polski – osłabienie naszej pozycji zarówno w trójkącie weimarskim, jak też w grupie wyszehradzkiej. Niektórzy obserwatorzy twierdzą, że może PiS uważa, iż po kolejnych wyborach do Parlamentu Europejskiego zmienią się proporcje i to PiS znajdzie się w mainstreamie, bo będzie tak dużo sił eurosceptycznych czy antyeuropejskich.

Tylko że to już nie będą eurosceptyczni, ale jednak liberalni i prozachodni brytyjscy Torysi, ale grający na rozwalenie Unii prawicowi i lewicowi populiści. Często otwarcie wspierani przez Putina, który wciąż mści się na Europie za poparcie Majdanu i sankcje.

Już dzisiaj Jarosław Kaczyński niszczy system europejski. Jeśli jakaś grupa państw dogadała się, że chce tworzyć wspólną organizację, której wspólnym fundamentem będzie przestrzeganie zasad państwa prawa i nagle jedno z dużych państw daje do zrozumienia, że nie będzie przestrzegać tych zasad, to znaczy, że wypowiada umowę. Tu nie chodzi wyłącznie o łamanie konstytucji czy niszczenie instytucji państwa prawa w Polsce. Zachowanie PiS-u zaczyna chwiać konstrukcją całej Unii.

Czemu Unia nie miałaby się dostosować do Kaczyńskiego, dać mu wolną rękę na działania w Polsce? Tym bardziej, że PiS odwołuje się do przeciwników obecnego unijnego status quo w całej Europie. A ich jest wielu i mają silnych zewnętrznych protektorów.

Jeżeli ktoś zaczyna chwiać całą europejską konstrukcją – bez własnego pomysłu, bo rząd PiS nigdy nie przedstawił żadnych alternatywnych projektów reformy UE – to reszta musi się bronić. I reaguje, formalnie albo nieformalnie. Dlatego mamy uruchomienie Artykułu 7., dlatego mamy porażkę rządu w sprawie pracowników delegowanych. Ale największym ryzykiem dla nas jest wyłączenie Polski z prac nad przyszłym kształtem Unii, kiedy ona znów się definiuje od podstaw. Pytanie, co będzie w tej sytuacji z europejskimi sankcjami wobec Rosji, z Nord Streamem, z polityką klimatyczną. Do tego dochodzi ewidentne złamanie umowy państwa członkowskiego dotyczącej uchodźców – oczywiście tych sprawdzonych przez służby unijne i przy pełnej świadomości, że część z nich nie zostanie w Polsce.

Tzw. dużego rozdzielnika nie przestrzegają Węgry, Austria czy Czechy.

Ale wszystkie te kraje postanowiły wpuścić mniejsze grupy uchodźców, np. w ramach programów humanitarnych, także po to, by złagodzić poziom konfliktu z Brukselą i państwami Południa, które z problemem uchodźców muszą się konfrontować najbardziej. Polski rząd ze swoją „opcją zerową”, „żadnego uchodźcy”, sprawił, że Polska w tym sporze została całkowicie wyizolowana.

Na tym Chruszczowowskim „niet” Kaczyński zbudował sobie jednak w kraju wizerunek silnego przywódcy.

Jarosław Kaczyński płaci interesami Polski za swoją najbardziej prymitywną politykę, z której ma nadzieje ciągnąć zyski wyłącznie w polityce krajowej. „Chruszczowowskie niet” jest w Unii najgorszą przepustką do wspólnej polityki, do budowania znaczenia własnego ugrupowania czy kraju. Ten konflikt nie ma już charakteru moralnego, ale prawny – znowu uderzający w podstawy całej Unii. Polska się zgodziła, a teraz nie dotrzymała umowy.

To PO się zgodziło, teraz rządzi PiS.

Parlamenty krajowe nie mogą zrywać po każdych wyborach prawa unijnego, bo by się Unia rozleciała. Więc w Trybunale Sprawiedliwości jest sprawa uchodźców i ona się toczy. Podobnie jak sprawa puszczy, czy najważniejsza – łamania przez rząd PiS-u zasad państwa prawa. Każda z tych spraw to wymierne kary finansowe i straty polityczne. Ale kluczową kwestią jest to, że Polski nie ma przy stole w sprawach najważniejszych, dotyczących przyszłości Unii, jej zadań, struktury, także kształtu budżetu. Oczywiście z propagandy PiS dowiadujemy się, że rząd pisze wręcz nowy traktat dla Unii, tylko że w Europie nikt o tym nie słyszał.

Kaczyński ma dla Polaków przekaz, że Unia jest coraz słabsza, praktycznie stoi na skraju rozpadu, więc można od niej dostać wszystko, samemu nie proponując nic.

W Brukseli tego rozpadu nie widać. Przeciwnie, Unia się przekształca, a najsilniejszą pozycję zyskują kraje, które nad tym pracują. Już samo twierdzenie PiS-u, że oni próbują zapobiec, aby nie było Unii dwóch prędkości jest bzdurą, bo te dwie, a nawet trzy prędkości już są. Kiedy się uważnie posłucha Junckera z jego ostatniego orędzia o stanie Unii, to on wyraźnie mówi o tych trzech prędkościach. Kluczowa jest strefa euro. Jeśli przypomnimy sobie dawne „kontrowersyjne” sformułowanie Wolfganga Schäuble, że mamy pełne członkostwo w Unii krajów, które są w strefie euro oraz częściowe członkostwo tych, które w euro nie są – dzisiaj to stwierdzenie jest oczywistością. Na razie polityczną, a w przyszłym budżecie także finansową. Stąd zapowiedziane przez Junckera stworzenie budżetu strefy euro i powołanie wspólnego ministra finansów strefy euro. Te sprawy się toczą.

A co oznacza „trzecia prędkość”?

Ona oznacza Polskę, bo wśród krajów, które jeszcze nie przyjęły euro, większość albo to zadeklarowała, albo się do tego przygotowuje. Znów Brexit odegrał tu znaczenie kluczowe. Po wyjściu Wielkiej Brytanii tylko jedno państwo ma zagwarantowane traktatowo niewejście do strefy euro – to jest Dania. Nawet Szwecja wyraziła zgodę, tylko bez terminu. Wszystkie inne kraje przedstawiają scenariusze wejścia – albo z konkretnymi terminami, albo z precyzyjnymi kryteriami, które trzeba spełnić. Nawet Czesi już nie mówią nie, a Orban daje do zrozumienia, że podejmie tę sprawę po wyborach na Węgrzech. A Polsce nic.

Mateusz Morawiecki, który miał dokonać w polityce europejskiej „nowego otwarcia”, przedstawił w Davos kryterium zaporowe przyjęcia euro – „osiągnięcie przez Polskę dochodu rozporządzalnego na wysokości 80-90 procent najbogatszych krajów UE”.

Pan premier musi mieć pełną świadomość, że będzie to Polskę kosztowało zarówno dalsze osłabienie pozycji we wszystkich innych obszarach polityki unijnej, ale także będzie to nas kosztowało konkretne pieniądze. Już dziś przewidziano środki na wspieranie reform strukturalnych w krajach, które rozpoczęły ścieżkę dochodzenia do euro. O te pieniądze starają się głównie Bułgaria i Rumunia. To są środki przesunięte z polityki spójności. Parę dni temu u mnie, jako sprawozdawcy PE, byli urzędnicy Komisji Europejskiej, którzy zaproponowali uruchomienie na ten cel dodatkowych 250 milionów euro. Z czego 80 milionów to pieniądze z własnego budżetu Unii, a 170 milionów od państw, które zgodziły się przesunąć pieniądze ze swojej koperty polityki spójności czy z pomocy technicznej na reformy strukturalne w krajach, które podejmą decyzję o wejściu do euro i zaczną pracować nad kalendarzem. W następnej perspektywie budżetowej to będzie nieporównanie więcej.

To musiałyby być dziesiątki miliardów euro, żeby miało to jakieś znaczenie.

Dziś to jest bardziej gest polityczny. Ale w przyszłym budżecie Unii te środki będą znaczące. W dodatku to nie będą dodatkowe pieniądze wpłacone przez płatników netto, ale środki przesunięte z polityki spójności, z dopłat dla rolników czy z innych polityk. Polska nie będzie od tego automatycznie odcięta, ale musi sama zdecydować – chce korzystać, czy nie. Ja nie wykluczam, że rząd może w Brukseli złożyć jakieś mgliste deklaracje, żeby te pieniądze dostać. Ale jeśli jednocześnie w kraju będzie prowadzona oficjalna propaganda przeciwko euro i będzie się zaostrzał konflikt z Komisją i Parlamentem w sprawie łamania w Polsce zasad państwa prawa – taka sztuczka nie może się udać. No bo kolejną sprawą, o której Juncker mówił w swoim orędziu o stanie Unii są właśnie rządy prawa jako warunek kluczowy dla trwałości i jedności UE. Stąd biorą się pomysły, żeby w kolejny budżet wmontować jeszcze dodatkowo „warunkowość” wypłat powiązaną z przestrzeganiem rządów prawa.

Za tym są nawet Czechy, które mają nadzieję na przejęcie części pieniędzy przeznaczonych dla Polski. Kaczyńskiemu pozostaje Orban.

Tu nie będzie możliwości weta. Jeśli rządy prawa nie będą przestrzegane w jakimś państwie, będzie z tego wynikało wyłączenie go z kolejnych projektów. To nawet nie będą jakieś formalne sankcje, ale zastosowanie prostej zasady: „mniej za mniej, więcej za więcej”. Jeśli ktoś nie uczestniczy w jakiejś polityce unijnej, nie ma dostępu do przeznaczonych na nią pieniędzy. Ale to jest wybór danego rządu: nie chce wchodzić, nie chce przestrzegać własnych zobowiązań, to nie będzie korzystał z pozytywów, nie będzie wzajemności. I teraz pytanie do polskiego rządu: wybierajcie. Odrzucacie choćby minimalne warunki uczestnictwa we wspólnej polityce imigracyjnej? OK, tylko że wspólna polityka imigracyjna to także wzmocnienie granic zewnętrznych UE, ustalanie zasad wspólnej polityki azylowej, bo tylko to może uratować strefę Schengen. Na to Unia wyłoży pieniądze i z tych pieniędzy można korzystać. Pytanie, czy Polska w to wchodzi, czy nie. Niedawno widzieliśmy, jak rząd przegrał w sprawie pracowników delegowanych, właśnie dlatego, że pootwierał wszystkie inne fronty, łącznie z niszczeniem państwa prawa. Za chwilę rozpocznie się podobna dyskusja na temat środków na politykę spójności w przyszłym budżecie. I pojawi się argument, że trzeba pomóc tym regionom, tym miastom, które przyjmują uchodźców. One mają realne problemy, bo tam brakuje szpitali, domów, sami nie dadzą rady. A co powie polski rząd? Nie przyjęliśmy nikogo, ale pieniądze z funduszu spójności chcemy mieć nienaruszone?

To dlatego nawet Austria i Węgry zgodziły się na przyjęcie pewnej liczby uchodźców?

Mają dzięki temu prawo uczestniczyć w dyskusji o dodatkowych środkach na nadzwyczajne potrzeby. Ale równie dla nas istotne – a w ogóle o tym w Polsce się nie dyskutuje, pewnie nawet się nie wie – są trwające prace i dyskusje pomiędzy komisarzami UE na temat zupełnie podstawowych zmian w strukturze budżetu. Np. wyłączenia europejskiego funduszu społecznego z polityki spójności w ogóle.

Jakie to może mieć konsekwencje dla Polski?

Do tej pory mówiliśmy: Polska na politykę spójności ma okrągłą sumę, w przyszłości też o jakąś sumę powalczymy. W tym mieszczą się pieniądze na fundusz rozwoju regionalnego i na fundusze społeczne. Jednak za chwilę to będą dwie odrębne polityki, trzeba będzie negocjować osobno fundusz rozwoju regionalnego i osobno fundusz społeczny. A fundusz społeczny będzie powiązany z kwestiami nadzwyczajnymi, także z imigrantami. I dzięki „Chruszczowowskiemu niet” Jarosława Kaczyńskiego oberwiemy tu już na starcie.

W najbardziej rozstrzygających pracach nad strukturą budżetu uczestniczycie pan i Janusz Lewandowski – przy całym szacunku dla waszej pozycji, posłowie z partii będącej w Warszawie w opozycji. Nie mogący zagwarantować niczego w imieniu rządu.

Parlament Europejski odgrywa istotną rolę w nadzorowaniu realizacji budżetów rocznych i absolutnie kluczową przy budżetach wieloletnich. W tej sprawie spotykają się w PE regularnie przedstawiciele wszystkich frakcji, którzy odpowiadają za budżet. Ze strony EPL przychodzę ja i Lewandowski. Ze strony ECR-u nie przychodzi nikt z PiS-u, tylko przychodzi Niemiec, który był w AfD. To kompetentny ekonomista, ale reprezentuje sposób myślenia o budżecie unijnym całkowicie sprzeczny z naszymi interesami. Uważa, że budżet powinien być mniejszy, wpłaty Niemiec mniejsze i fundusze dla takich krajów jak Polska mniejsze. To jest stanowisko posła, który reprezentuje grupę z udziałem PiS.

PiS-owi powinno zależeć na większych funduszach dla Polski, w kraju zawsze to mówi.

Mówią to w różnych miejscach, ale potem przychodzi przedstawiciel ich frakcji i także w ich imieniu żąda mniejszego budżetu, w tym mniejszych pieniędzy dla Polski.

Zdzisław Krasnodębski, Ryszard Legutko, Marek Jurek nie protestują?

Nie słyszałem. Czasami przychodzi w imieniu ich frakcji poseł brytyjski, który też jest zwolennikiem cięć w budżecie unijnym, szczególnie dopłat rolnych. Poważne rozmowy na temat budżetu toczą się w komisji budżetowej Parlamentu Europejskiego absolutnie bez udziału PiS. Ale to nie wszystko. W czerwcu ubiegłego roku przedstawiciel Komisji Europejskiej przedstawił stanowisko Komisji dotyczące przyszłości finansów UE. W tym dokumencie jest pięć możliwych scenariuszy, spośród których cztery zakładają, że trzeba ciąć pieniądze na politykę spójności i dopłaty bezpośrednie dla rolników. Parlament Europejski przegłosował w tej sprawie stanowisko, że jest niedopuszczalne, aby rozmowę na temat przyszłego budżetu Unii rozpoczynać od cięć w polityce spójności i rolnej. To było stanowisko zdecydowanej większości PE, natomiast grupa, w której jest PiS, zagłosowała przeciw.

Jakie były ich motywacje, skoro Polska z tych dwóch pozycji ma najwięcej pieniędzy?

Albo w ogóle nie zauważyli sprzeczności, w co nie bardzo wierzę, albo to jest myślenie na złość: skoro PO i cały „mainstream europejski” są za, my zagłosujemy przeciw. Ten głos i tak jest niesłyszalny i nie miał znaczenia, ale było dla nas w EPL zaskoczeniem, że polscy europosłowie z PiS tak zagłosowali – bez uzasadnienia, wbrew polskiemu interesowi. Ja w swoich pracach nad budżetem nigdy nie myślę, jak zrobić na złość Kaczyńskiemu. Polacy nie powinni płacić rachunku za jego politykę. Tyle tylko, że każdy nowy konflikt z Brukselą, każda nieobecność przedstawicieli polskiego rządu przy negocjowaniu kluczowych unijnych polityk, coraz bardziej utrudnia nam walkę o polskie interesy w Unii.

Rozmawiał Cezary Michalski

Jan Olbrycht, polski polityk i samorządowiec (były burmistrz Cieszyna i marszałek województwa śląskiego). Poseł trzech kadencji Parlamentu Europejskiego z ramienia Platformy Obywatelskiej. Pracuje w Komisji Rozwoju Regionalnego i Komisji Budżetowej PE. Główny sprawozdawca Parlamentu ds. wieloletniego budżetu UE.

fot. flickr/euranet

POLUB NAS NA FACEBOOKU

[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”250″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]

 

Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.

WPŁAĆ

POLUB NAS NA FACEBOOKU

Facebook Comments

blok 1

Redakcja portalu CrowdMedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez użytkowników.
Cezary Michalski

Eseista, prozaik i publicysta. W swojej twórczości związany m.in. z Newsweekiem i Krytyką Polityczną.

Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu.

Był redaktorem pism "brulion" i "Debata", jego teksty ukazywały się w "Arcanach", "Frondzie" i "Tygodniku Literackim" (również pod pseudonimem "Marek Tabor").

Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, "Życiem" i "Tygodnikiem Solidarność". W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury.

Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. W latach 2006–2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety Dziennik Polska-Europa-Świat, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma.

Media Tygodnia
Ładowanie