Polskie szczyci się posiadaniem wszystkich strategicznych rodzajów sił zbrojnych. Jedną z nich jest marynarka wojenna. MON pręży wprawdzie muskuły obietnicami 500 mld zł na zbrojenia i kolejnymi planowanymi kontraktami, jednak rzeczywistość znacznie odbiega od slajdów ministerstwa. O ile jak media donosiły, wojska lądowe cierpią na rażące braki remontowe nawet podstawowej infrastruktury szkoleniowej a siły powietrzne są w stanie zabezpieczyć niebo na zaledwie kilka godzin potencjalnego konfliktu, to marynarka wojenna znajduje się najgorszym położeniu ze wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Szczególnego wymiaru nabiera tutaj sytuacja okrętów podwodnych, które MON uważa za strategiczny rdzeń marynarki.
Okazuje się bowiem, że polska flota podwodna wkrótce przestanie istnieć, chociaż nawet dziś działa już w zasadzie tylko z nazwy. Obecnie posiadamy tylko trzy sprawne okręty podwodne. Wszystkie to norweska jałmużna, kiedy to 15 lat temu nasi sojusznicy oddali nam to, co sami uznali za pływający złom. Służące “Kobbeny” wprowadzano do linii w połowie lat 60-tych, stąd traktowano je jako rozwiązanie tymczasowe do momentu wprowadzenia nowych jednostek, co ostatecznie nie nastąpiło. Do niedawna posiadaliśmy czwarty okręt ORP Orzeł, który dysponował w porównaniu rozsądną wartością bojową, ale po niedawnym pożarze jego użyteczność przeszła do historii.
Teraz nawet emeryci muszą pójść na zasłużony spoczynek i w 2019 roku ostatni polski okręt podwodny opuści banderę.
Antoni Macierewicz od miesięcy obiecuje nowe okręty, ale sprawa przeciąga się nieskończoność. Zakup planowano już za poprzedniego rządu, ale w 2015 roku nowy szef MON wysunął oczekiwanie względem oferentów wymagające przenoszenia przez okręty pocisków manewrujących, co wydłużyło postępowanie. Obecnie MON ma wybór między trzema producentami: Francuskim, Niemieckim i Szwedzkim. Zakup kryjący się pod programem “Orka” jest wyceniany 7,5-10 mld zł. Problem polega na tym, że żaden z wykonawców nie będzie w stanie dostarczyć nowych jednostek na czas, przez co los floty wydaje się przesądzony. To z kolei oznacza spore zamieszanie organizacyjne w marynarce.
Jeszcze gorsza jest perspektywa finansowa projektu. Siły zbrojne są niedofinansowane, a marynarka wojenna w przypadku konfliktu miałaby marginalne znaczenia dla powstrzymania przeciwnika, który zagrożenie sprawia głównie na lądzie i w powietrzu. Rozdrabnianie wydatków na wiele frontów jest ślepą uliczką dla państwa o ograniczonych zasobach. MON musi ocenić słabe punkty potencjalnego przeciwnika i postawić priorytet na środki pozwalające te słabości wykorzystać. Marynarka wojenna jest z tej perspektywy marnotrawstwem środków. Na samo bieżące utrzymanie obecnej floty bez żadnej wartości bojowej wydajemy 600 mln zł. Nie uwzględnia to jednak wysokich wydatków na emerytury, opiekę zdrowotną żołnierzy ani tym bardziej wydatków na zakup nowego sprzętu i modernizację. Marynarka zatrudnia prawie 7000 osób, dla porównania o wiele istotniejsze siły powietrzne 16 tysięcy, a siły lądowe 48 tysięcy. Przesunięcie zasobów z marynarki wojennej na inne obszary byłoby najrozsądniejszym posunięciem. 10 mld zł na okręty podwodne w sytuacji braku nawet systemu obrony powietrznej jest po prostu polityczną fanaberią, tym bardziej, że to tylko element kosztownego programu modernizacji marynarki wojennej. Z tego powodu choć raz można kibicować nieudolności polityków, aby do budowy “wielkiej floty” w Polsce jednak nie doszło.
Źródło: polityka.pl
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU