Jednym z największych sukcesów pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości była likwidacja III progu podatkowego, kiedy to stawki 19, 30 i 40% zastąpiono uproszczonym 18% i 32%. Zmiana nie okazała się nie być długofalowo utrapieniem dla budżetu, ponieważ stawka 40% skutecznie zachęcała do szukania różnych form omijania płacenia podatków, przez co budżet więcej na jej istnieniu tracił niż zyskiwał. Było to dziedzictwo prof. Zyty Gilowskiej, która jako minister finansów w poprzednim rządzie PiS była gorącą orędowniczką obniżki podatków. Za jej kadencji obniżeniu ulega także składka rentowa, najpierw z 13% do 10%, a następnie już w 2008 roku do 6%. Kiedy dziś w resorcie mówi się tylko o dokręcaniu podatkowej śruby, to 10 lat temu dominował temat zmniejszenie klina podatkowego. Chodziło o negatywny wpływ podatków na równowagę na ryku, ponieważ wysokie obciążenie podatkami pracy ludzkiej wiąże się ze zmniejszeniem popytu na nią, czyli spadkiem liczby miejsc pracy. Wówczas to rozumiano i realizowano odważną politykę.
Dziś jednak PiS wypiera się dziedzictwa jednej z najbardziej zasłużonych przedstawicielek swojego obozu politycznego. Mateusz Morawiecki postanowił przekreślić bowiem efekty lat pracy prof. Gilowskiej w swoim dążeniu do maksymalizacji wpływów budżetowych. Wicepremierowi nie można odmówić umiejętności, jednak wykorzystuje on je w celach z perspektywy racji stanu wątpliwych.
Nowy pomysł likwidacji limitu dochodu, powyżej którego nie pobiera się składek na ubezpieczenia społeczne jest w rzeczywistości cichym przywróceniem 40% III progu podatkowego. Portal Money.pl przywołuje przykłady wynagrodzeń choćby pracowników branży IT, których dotkną najmocniej nowe regulacje. W analizowanych przypadkach realna stopa opodatkowania po doliczeniu dodatkowych składek emerytalnych i rentowych wzrośnie do 40,8%. Traktowanie składek powyżej dotychczasowego limitu jako zakamuflowanej podwyżki PIT wynika z tego, że większe składki nie będą oznaczały najprawdopodobniej podwyżek świadczeń, zatem są jednostronnym podatkiem, a nie ubezpieczeniem społecznym.
Eksperci mają obawy jak zmiany wpłyną na rynek, 40% próg sprzyjać będzie ucieczce najlepiej zarabiających z etatów na inne formy zatrudnienia – np. samozatrudnienie. W efekcie zgodnie z tym, co wiedziała już Zyta Gilowska jako minister finansów – państwo nie musi wcale na swojej chciwości zyskać, a zakładane 5,4 mld dodatkowych wpływów może okazać się być iluzją, która nie opuści slajdu w Power Poincie.
Obawy ekspertów rodzi także wpływ regulacji na gospodarkę. W najlepiej opłacanych zawodach panuje rynek pracownika, stąd koszty podwyżek podatków spadną na firmy, bez możliwości ich swobodnego przerzucenia. Może to w teorii prowadzić do spowolnienia rozwoju firm i równoczesnej mniejszej konkurencyjności polskiej gospodarki w walce o utrzymanie w kraju najbardziej cenionych fachowców. Pierwsze z zagrożeń jest szczególnie realne, zważywszy, że składki mają podwójny wymiar – część płacona przez pracownika i część od pracodawcy, w efekcie realne koszty firm będą ponad dwukrotnie większe niż wynikałoby to z samego wzrostu opodatkowania pensji.
Cała debata nad zmianami w składach ZUS powinna nam przypomnieć walkę Zyty Gilowskiej z klinem podatkowym. Większe podatki od pracy, to mniejsza podaż pracy i niższe wynagrodzenia. Problem nie dotyczy tylko najbogatszych. Jeśli oskładkowanie najlepiej zarabiających jest gospodarczą katastrofą jak grzmią niektóre media, to proszę sobie wyobrazić społeczne i gospodarcze szkody jakie wynikają ze składek na ubezpieczenia społeczne od przeciętnych i najniższych wynagrodzeń. Dotychczasowy system emerytalny i rentowy w gruncie rzeczy miał bowiem charakter degresywny, czyli najbiedniejsi płacili relatywnie najwięcej.
Rządzący najpierw zabierali ludziom lwią część dochodów, a potem ci sami politycy w mediach pochylali się nad problem walki z bezrobociem, biedą i ubóstwem, które państwowy system sam wywołał. Ruch ministerstwa pokazał tylko, że cała konstrukcja systemu podatkowo-ubezpieczeniowego w Polsce ma charakter patologiczny i wymaga pilnych reform.
Dziś PiS korzysta dobrej koniunktury gospodarczej na świecie, stąd konsekwencje jego nierozważnych posunięć odłożą się w czasie. Nieuchronne jest jednak to, że nasza cała gospodarka zacznie tracić z czasem na konkurencyjności, co już potwierdzają fatalistyczne dla Polski prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego. PiS w obecnych warunkach gospodarczych ma niepowtarzalną okazję, aby dokończyć to, co profesor Gilowska zaczęła 10 lat temu. Niestety wszystko wskazuje na to, że była to postać w partii rządzącej w walce o rozwój naszej gospodarki osamotniona. Zwyciężyły piękne hasła i puste teorie, a cenę zapłacą jak zwykle wszyscy podatnicy.
fot. flickr/KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU