Zaledwie 42,1 pkt. wyniósł indeks PMI dla polskiego przemysłu w lipcu. To wartość szokująco niska, bo jeszcze na początku roku podziwialiśmy rzekomą odporność polskiej gospodarki na sygnały światowego spowolnienia. Niekorzystne tendencje widoczne są jednak wszędzie.
Kiedy w czerwcu PMI osunął się do poziomu 44,4 pkt. mogło wydawać się, że bardzo słaby odczyt to „wypadek przy pracy”. Historia polskiego PMI jest dość specyficzna i indeks nie zawsze był dobrym prognostykiem zmian zachodzących w całej gospodarce. Kolejny silny spadek wraz z podobnym kierunkiem obserwowanym globalnie nie pozostawia jednak złudzeń – mamy wyraźne spowolnienie. To drugi najgorszy odczyt w Europie (po Danii), jednak słabo jest też w Czechach, a pierwszy spadek poniżej granicy 50 pkt. solidarnie zaliczyły Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania.
Konsekwencje słabego wskaźnika
Taka kolej rzeczy ma dwie konsekwencje. Po pierwsze, bardzo prawdopodobny staje się scenariusz zakończenia cyklu podwyżek stóp procentowych w Polsce. Co prawda po stronie inflacji nie widać na razie wielkiej poprawy, ale skala spowolnienia może nałożyć presję na RPP, aby zatrzymać podwyżki, ewentualnie podnieść stopy jeszcze o 25 punktów bazowych. Po drugie, świetnie radzą sobie obligacje długoterminowe. Jeszcze nie tak dawno były pod dużą presją i w Polsce i globalnie, teraz perspektywa recesji oznacza, że za jakiś czas banki będą luzować politykę (bo spadnie presja inflacyjna), a to oznacza, że rentowności na długim końcu stają się atrakcyjne. W kwestii złotego sytuacja jest niejednoznaczna. Z jednej strony zakończenie podwyżek dla złotego byłoby negatywne. Z drugiej jednak, zakończenie podwyżek przez Fed byłoby negatywne dla dolara, a dla złotego pozytywne.
Co w USA?
Tu dochodzimy do ciekawego punktu wczorajszego kalendarza – ISM z amerykańskiego przemysłu. Sam indeks odnotował śladowy spadek z 53 do 52,8 pkt. Wewnątrz indeksu jednak sporo się działo. Indeks nowych zamówień kolejny raz spadł, wskazując na podobne tendencje jak w Europie. Jednocześnie mocno spadł indeks cen płaconych (z 78,5 do 60 pkt., co nadal oznacza wzrost cen, ale znacznie wolniejszy), co rynek przyjął z zadowoleniem – od pewnego czasu inwestorzy grają bowiem pod zwrot w polityce Fed. Czy to pierwsza jaskółka zwiastuje dezinflacyjną wiosnę? Zbyt wcześnie aby to powiedzieć. Z jednej strony sygnał jest silny, z drugiej koszty płacone przez firmy to akurat dość elastyczny komponent inflacji (reagujący na spowolnienie), np. w porównaniu z płacami.
Tekst przygotowany przez grupę XTB
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU