Jarosław Kaczyński chyba nie jest człowiekiem ceniącym spokój, zawsze lubi namieszać. Wygląda na to, że jego niby niepozorne słowa o Mariuszu Błaszczaku były starannie przemyślanym planem wymierzonym w Mateusza Morawieckiego.
Prezes dzieli i rządzi
Patrząc na działania Jarosława Kaczyńskiego, wydaje się, że jego ulubioną maksymą jest „dziel i rządź”. Prezes chyba nie lubi spokoju, on lubi namieszać i patrzeć, co z tego wyjdzie.
Ostatnio popłoch w PiS wywołały niby niepozorne słowa Kaczyńskiego o Mariuszu Błaszczaku. W rozmowie z Danutą Holecką na antenie TVP1 prezes mówił o swoim odejściu z rządu i o tym, że na stanowisku wicepremiera zastąpi go Mariusz Błaszczak. A potem dodał znamienne słowa, po których zamarł niejeden członek PiS.
– Sądzę też, chociaż to nie jest jeszcze ten moment, w którym mogę to publicznie ogłaszać, że Mariusz Błaszczak zastąpi mnie pod każdym względem, także jeżeli chodzi o wszystkie funkcje – powiedział Kaczyński, co oczywiście wywołało falę spekulacji. Czy prezes namaścił Błaszczaka na swojego następcę w roli przywódcy całej partii? Z pewnością politycy obozu władzy zaczęli analizować swoje relacje z szefem MON i sprawdzali, czy mają w komórkach jego aktualny numer telefonu.
Kaczyński jak zwykle powiedział coś niby mimochodem, niby niepozornie, na tyle dwuznacznie, że można te słowa wytłumaczyć na każdy sposób. Ale bomba została rzucona, a pozycja Błaszczaka błyskawicznie wzrosła. A skoro jego wzrasta, to spada Mateusza Morawieckiego, który z urzędu przymierzany jest na następcę Kaczyńskiego w fotelu prezesa PiS.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU