– Łukaszenka chce się zemścić za dotychczasowe działania Unii Europejskiej, które Polska popierała po sfałszowanych przez niego wyborach prezydenckich. Jest to dla niego też pewien sposób na zarobienie pieniędzy. Zamierza dogadać się z instytucjami europejskimi w taki sam sposób jak to zrobił prezydent Turcji, który powstrzymał kryzys migracyjny z Bliskiego Wschodu. To jest klasyczne wymuszenie, gdyż sytuacja w 2015 była efektem wojny, a tutaj mamy do czynienia z wyreżyserowanym kryzysem humanitarnym. Trzecim elementem jest destabilizacja Unii Europejskiej, gdyż Rosja zakłada, że łatwiej będzie rozmawiać z poszczególnymi państwami członkowskimi niż instytucjami europejskimi. – Z profesorem Antonim Dudkiem, politologiem i historykiem o kryzysie na granicy polsko-białoruskiej rozmawia Michał Ruszczyk.
Michał Ruszczyk: Od początku tego roku z Białorusi płyną rzesze migrantów na Litwę, a od kilku miesięcy podobna sytuacja powstała na granicy polsko-białoruskiej. W co gra Alaksandr Łukaszenka?
Prof. Antoni Dudek: Moim zdaniem jest to oczywiste: Łukaszenka chce się zemścić za dotychczasowe działania Unii Europejskiej, które Polska popierała po sfałszowanych przez niego wyborach prezydenckich. To po pierwsze.
Po drugie: widać, że jest to dla niego pewien sposób na zarobienie pieniędzy. Nie mam na myśli pieniędzy, które być może dostaje od ludzi, którzy chcą dostać się do Europy Zachodniej, ale to, że zamierza dogadać się z instytucjami europejskimi w taki sam sposób jak to zrobił prezydent Turcji, który powstrzymał w 2015 kryzys migracyjny z Bliskiego Wschodu. To widać najlepiej po wypowiedzi Siergieja Ławrowa, czyli ministra spraw zagranicznych Rosji, który powiedział, że Białoruś potrzebuje pomocy finansowej Unii Europejskiej w powstrzymaniu tej inwazji. To jest klasyczne wymuszenie, gdyż sytuacja w 2015 była efektem wojny, a tutaj mamy do czynienia z wyreżyserowanym kryzysem humanitarnym, którego celem jest wymuszenie pieniędzy dla Białorusi, których temu państwu brakuje.
Natomiast trzecim elementem jest destabilizacja Unii Europejskiej, gdyż Rosja zakłada, że łatwiej będzie rozmawiać z poszczególnymi państwami członkowskimi niż instytucjami europejskimi.
Jak w Pana ocenie polski rząd radzi sobie z kryzysem na granicy?
To jest bardzo złożona kwestia. Generalnie popieram działania, którego celem było zapobieżenie przekraczania granicy przez osoby, które były dowożone przez służby białoruskie i uszczelnienie granicy. Natomiast osoby, które znalazły się na terenie Polski i żądają azylu nie powinny być wypychane z powrotem na Białoruś, tylko powinny być wszczęte wobec nich odpowiednie procedury. Jeżeli zostaliby pozytywnie zweryfikowani, to powinni zostać, a w przypadku negatywnej weryfikacji – służby powinny odwieźć ich do państw ich pochodzenia.
Gdzie Pana zdaniem zawiodły instytucje państwa i jak to teraz można by naprawić?
Nie mam poczucia, że instytucje zawiodły, ale moim zdaniem zostały podjęte takie decyzje polityczne, które były podyktowane doktryną polityczną: „Nie przepuścimy nikogo”. Jednak to też się nie udało, bo jak wiemy – jakaś część osób przedostała się do Europy Zachodniej. To pokazuje, że bariera na granicy nie jest aż tak szczelna, jak mówią rządzący. Natomiast wykorzystują tę sytuację do potęgowania nastroju zagrożenia wśród społeczeństwa, co z punktu widzenia politycznego służy rządzącym.
Stan wyjątkowy na terenach przygranicznych zakończy się na początku grudnia. W jaki sposób rządzący będą mogli wtedy utrzymywać dziennikarzy, organizacje pozarządowe i obserwatorów międzynarodowych z dala od granicy?
Trudno powiedzieć. Na pewno będą próby przedłużenia i władze będą chciały dalej izolować ten obszar przed mediami i wszelkiego rodzaju organizacjami. Jest to absurdalne i kompromitujące dla władzy, gdyż dziennikarze jeżdżą w miejsca, gdzie jest dużo większe zagrożenie.
Instytucje unijne sprawiają wrażenie, jakby niezbyt obchodziły ich niehumanitarne metody rządzących wobec migrantów na granicy. Bardzo powoli też działają w kwestii zwiększenia sankcji dla Białorusi. Dlaczego tak się dzieje?
Myślę, że odpowiedź tkwi w kryzysie z 2015 roku, kiedy Unia Europejska za przykładem Niemiec otworzyła granice, co wywołało olbrzymi kryzys migracyjny w Europie. Wówczas Niemcy sobie uświadomiły, że rozwiązanie problemu migracji nie polega na polityce „otwartych drzwi” i każda tego rodzaju próba powtórzenia sytuacji z 2015 jest w Europie negatywnie postrzegana. Stąd bierze się poparcie dla działań polskiego rządu, które owszem – nie do końca są humanitarne, za to są skuteczne.
Czy spodziewa się Pan przyśpieszenia działań instytucji europejskich po nagłej wizycie Charlesa Michela, przewodniczącego Rady Europejskiej, w Warszawie? Czy pomoże ona w rozwiązaniu kryzysu polsko-białoruskiego?
Nie, gdyż przewodniczący Rady Europejskiej ma bardzo ograniczone możliwości. To znaczy może dzwonić do premierów państw członkowskich w celu poproszenia o poparcie konkretnej sprawy na forum europejskim, ale najpierw rząd w Warszawie musiałby pozyskać pomoc przewodniczącego. A jak wynika z deklaracji przedstawicieli rządu – takiej pomocy nie chcą.
Moim zdaniem rządzący próbują powiązać ten kryzys z kryzysem praworządności w celu zrobienia dealu z instytucjami europejskimi na zasadzie: będziemy pilnować granicy UE, ale instytucje europejskie nie będą mówić jak Polska ma przestrzegać praworządności.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU