… dobre słowo
Wizyta Donalda Trumpa w Polsce budzi wielkie emocje. PiS-owi marzy się namaszczenie do roli europejskiego lidera w kontrze do Berlina, odzyskania przez nasz kraj bliżej nieokreślonego mocarstwowego statusu, który zwieńczyłby słynną politykę wstawania z kolan. Polska prawicę opanowała dawno niewidziana ekscytacja związana z nadzieją międzynarodowego uznania, które pozwoli powiedzieć, że nasz kraj do sukcesu nie potrzebuje zgody z “lewackimi” elitami zachodu kontynentu. Przeciwnicy rządu natomiast, też dali się ponieść emocjom, oczekując niemal z drugiej strony zerwania relacji i politycznego faux pas wobec najpotężniejszego kraju świata i najważniejszego sojusznika Polski. Tym czego potrzebujemy teraz, to odrzucenie romantycznej wizji polityki na rzecz racjonalnej oceny rzeczywistości. Tu szczególna rola rządu, który ponosi odpowiedzialność za kształt polityki zagranicznej.
Zacząć należy od oceny samego faktu wizyty w Polsce Donalda Trumpa. Jest ona bez wątpienia sukcesem, ponieważ pierwszą stolicą europejską po Brukseli okazała się Warszawa, a mówimy nie o kontrowersyjnym miliarderze, ale o głowie potężnego państwa, osobie, która będzie miała znaczny wpływ na bezpieczeństwo Polski najbliższych lat. Należy umieć po prostu taką okazję użyć, nie na potrzeby partyjnej gry, ale w imię polskiej racji stanu. Jednak nadzieje PiS, że Trump da Warszawie wsparcie, które pozwoli zbudować przeciwwagę wobec Rosji i Niemiec jest przykładem klasycznego myślenia życzeniowego, które może zagrozić spaleniem mostów w Europie w pogoni za mrzonkami. Przyczyny są dwie i to fundamentalne. Pierwsza, to sam Trump. Prezydent USA ma izolacjonistyczne spojrzenie na świat, dlatego wątpliwym jest, że faktycznie sam z siebie dostrzega potencjał inicjatywy Trójmorza. Co więcej, sukces budowy bloku państw Europy Środkowej zależny jest od zastrzyku gotówki, tej samej, którą dostarcza Unia Europejska, a którą Ameryka zgodnie z zasadą “America first”odcina. Oznacza to, że USA mogą na dziś zaoferować Trójmorzu głównie dobre słowo, a to jest za mało, aby cokolwiek zmienić. Dla Trumpa Warszawa to wspaniała okazja do pokazania tłumów przychylnych mu Europejczyków, co powinna zapalić w rządzie czerwoną lampkę ostrożności.
Jednak nawet w powyższych warunkach Trójmorze mogłoby mieć szansę, ale blokuje je drugi fundamentalny czynnik. Jedną z najstarszych zasad polityki jest uświadomienie, że szanowani są tylko silni gracze, a pokój, cytując “Faraona” “oparty jest na włóczniach i mieczach”. Rząd PiS nie potrafił pokazać do tej pory żadnej siły ani wizji, która sprawiłaby, że mocarstwa miałyby traktować Polskę na tyle poważnie, aby wejść z nią w grę, która nie jest zaplanowana na rok, ale na dziesięciolecia. PiS nie ma po prostu wiarygodności, aby wynegocjować twarde i odważne porozumienie. Nie jest bowiem tak, że marzenia prawicy są całkowicie nierealne. Ona po prostu realizuje swoją wizję w bardzo nieudolny sposób.
Szczyt Trójmorza może przynieść jednak wymierną korzyść. Amerykanie pragną wejść na europejski rynek gazu, co sprawia, że mogą aktywnie wesprzeć nasze starania na rzecz niezależności energetycznej. Jeśli skupimy się na tym praktycznym wymiarze wizyty a nie pięknych, ale pustych słowach, to wizyta Trumpa może jeszcze okazać się sukcesem.
Fot. Shutterstock/lev radin
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU