Spór o likwidację tzw. Obamacare, czyli reformy systemu ubezpieczeń zdrowotnych wprowadzonych przez poprzedniego prezydenta USA, doprowadził Donalda Trumpa do największego do tej pory kryzysu jego relacji z partią republikańską. Wbrew oczekiwaniom sztandarowy postulat Trumpa, który pomógł mu odnieść wyborcze zwycięstwo nie spotkał się z szerokim poparciem republikanów, którym przeszkadzał nie o tyle sam fakt konieczności zmian, co zaproponowana forma. W obliczu nieuchronnej kompromitacji obecnej administracji w przegranym głosowaniu, po serii gróźb i szantażów politycznych Trump wycofał ostatecznie projekt z głosowania w Izbie Reprezentantów.
Sprawa jednak nie zostaje zamknięta, ponieważ drożejące ubezpieczenia, które są obecnie domeną prywatnych firm za oceanem, doprowadziły do wielkiego społecznego niezadowolenia i uczyniły system ochrony zdrowia na stałe sprawą najwyższej wagi. Od problemu zatem obecna administracja nie ucieknie, ale będzie musiała przyjąć inną strategię.
Aby zrozumieć, dlaczego ten temat budzi takie kontrowersje, trzeba sobie uzmysłowić, że ochrona zdrowia za oceanem działa zupełnie inaczej niż w Europie. USA mają obecnie najkosztowniejszy na świecie system ochrony zdrowia, który kosztuje ponad 17% PKB w skali roku, czyli o połowę więcej niż w krajach Zachodniej Europy. Równocześnie jednak Amerykanie żyją średnio o kilka lat krócej niż Europejczycy, średnia długość życia jest bowiem w USA zbliżona do Polski. Problemem w Stanach Zjednoczonych od lat był wadliwie funkcjonujący system prywatnych ubezpieczeń, w ramach którego firmy mogły odmawiać ubezpieczania osób, które były obciążone np. dziedzicznym ryzykiem wystąpienia poważnej choroby, a same stawki ubezpieczeń były horrendalnie wysokie. To ostatnie wynikało z olbrzymiej biurokratyzacji procedur medycznych, która przekroczyła nawet urzędnicze standardy państwowych systemów starego kontynentu. Spowodowane to było z jednej strony próbą wyśrubowania kryteriów i dokumentacji wymaganej do zwrotów kosztów leczenia przez ubezpieczycieli przy równoczesnym zabezpieczaniu się na wszelkie sposoby przed pozwami sądowymi. Z tego powodu miliony Amerykanów nie posiadało jakiegokolwiek ubezpieczenia zdrowotnego.
Z tym zjawiskiem próbował walczyć Barack Obama wprowadzając Obamacare, czyli obowiązek ubezpieczeń połączony z systemem dopłat dla najuboższych Amerykanów. Prawo zakazywało także odmawiania prawa do ubezpieczenia pacjentom wysokiego ryzyka. Efektem nowego prawa było znaczne zwiększenie amerykańskiego długu publicznego związane z kosztami reformy, ale i obniżenie do rekordowo niskiego poziomu liczby osób nieubezpieczonych. Niestety z powodu działania na poziomie skutków, a nie przyczyn patologii amerykańskiego systemu, włączenie wielu osób dotychczas wykluczonych przez firmy doprowadziło do wzrostu stawek ubezpieczeniowych, które mimo rządowego wsparcia były bardzo uciążliwe dla milionów ludzi, czego efektem jest niezadowolenie wykorzystane przez Trumpa.
Obecny kryzys relacji partii republikańskiej i Donalda Trumpa wynika nie ze sporu o konieczność zniesienia Obamacare, które nie ma w tym środowisku zagorzałych zwolenników, ale z powodu alternatywy jaką zaproponował prezydent. Reforma Trumpa przypomina bowiem styl w jaki PiS zabrał się za likwidację gimnazjów. Prezydent proponuje bowiem likwidację Obamacare, ale na miejsce dopłat do ubezpieczeń zostaną wprowadzone ulgi podatkowe. Równocześnie zniesiony zostałby obowiązek posiadania ubezpieczenia, za którego brak obecnie grozi kara finansowa, szczególnie rażąca wolnorynkowe skrzydło partii republikańskiej. Niestety prezydent zaoferował na palący problem rozwiązanie częściowo kosmetyczne, a w szczegółach nawet pogarszające sytuację. Dotychczas dopłaty zależały od poziomu dochodów obywatela względem progu ubóstwa, zmiana tego systemy na ulgi podatkowe zależne od dochodu, wieku i miejsca zamieszkania doprowadziłaby do spadku pozycji najuboższych. Pierwotne wyliczenia wskazywały, że najbogatsi byliby wygranymi, a najbiedniejsi przegranymi całej reformy. Pierwotny projekt wzbudził wielką burzę, dlatego zostały przyjęte do niego poprawki, które jednak wciąż wg szacunków doprowadziłyby do wzrostu liczby osób nieubezpieczonych o aż 24 miliony do 2026 roku. Był to argument, który szczególnie rozsierdził najbardziej lewicowych polityków. Równocześnie cały system byłby tańszy w skali całego kraju o zaledwie 150 mld dolarów w ciągu 10 lat, co dla kongresmenów z tzw. “grupy wolności” było rozwiązaniem niewystarczającym.
Liderzy partii republikańskiej stoją pod ścianą, ponieważ wielu konserwatywnych wyborców w przeciwieństwie do polskich realiów posiada wolnościowe przekonania, dlatego nie akceptowali Obamacare dla zasady, traktując ją jako zbędną ingerencję państwa w życie ludzi. Równocześnie miliony bardziej umiarkowanych wyborców odczuwa koszty ubezpieczenia i klęska reformy Obamacare może doprowadzić do ich utraty. Za utrzymaniem pierwszej grupy przemawia jak największe ograniczenie wsparcia państwa, jednak utrzymanie dominacji politycznej zależy od umiarkowanych wyborców, wobec których zachowanie wsparcia rządu jest konieczne. Z tego powodu powstał w partii dwugłos, w czym słabe przygotowanie samego projektu wydatnie pomogło.
Największym problemem republikanów jest obecnie Trump, który postawił sobie za cel rozwiązania szybkie i efektowne, nie licząc się z niczyim zdaniem, a co dopiero z długofalowymi konsekwencjami. Zarówno Obamacare jak i nieudolne próby jego zastąpienia są dobrym polem do refleksji nad konsekwencjami populistycznego prowadzenia polityki, która reaguje na skutki, a nie przyczyny problemów. Sięgnięcie przyczyn wymagałoby sprzeciwienia się wpływowym grupom interesów, czemu politycy każdej opcji nie są chętni. W Stanach Zjednoczonych widzimy wyraźnie, że populizm był obecny zarówno po lewej jak i prawej stronie, w obu wykonaniach będąc wysoce niebezpiecznym dla przeciętnego mieszkańca, który zawsze jest tym, który ponosi cenę politycznych zaniechań elit.
fot. Shutterstock/Evan El-Amin
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU