– Po egzaminach przyjdzie refleksja. Będziemy się dziwić, że tyle osób zachorowało, co pokazało już otwarcie przedszkoli w Łodzi. Nie wiemy, czy część tych osób nie umrze – pisze w dramatycznym liście matka maturzystki ze Śląska.
We wtorek na konferencji prasowej minister Edukacji Narodowej, Dariusz Piontkowski przedstawił wytyczne, jakie będą obowiązywały podczas przeprowadzania tegorocznych matur i innych egzaminów. Dowiedzieliśmy się m.in o tym jak będzie przebiegał proces składania dokumentów do szkół czy zachowania zasad bezpieczeństwa podczas egzaminów.
Tego samego dnia w portalu Onet.pl pojawił się list matki jednej z maturzystek ze Śląska. List co prawda nie jest odpowiedzią na konferencję ministra, ale opisuje nastroje wielu uczniów i rodziców, którzy będą musieli przeżyć tegoroczne egzaminy. I słowo przeżyć musi być tu niestety rozumiane nie tylko jeśli chodzi o sferę emocji i nerwów związanych z maturą.
– Do szkoły w maseczce, po egzaminach do domu – bez spotkań z rówieśnikami, z którymi córka nie widziała się od trzech miesięcy, bez możliwości omówienia zadań i rozładowania stresu. Za to na egzaminie wszyscy mają siedzieć bez maseczki. 200 uczniów na egzaminie nie stanowi ryzyka, ale już udział w zgromadzeniach jest niedopuszczalny? To hipokryzja – pisze zdenerwowana Pani Beata.
– Mieszkamy na Śląsku – u nas jest teraz szczyt epidemii, a co będzie do czerwca, nikt nie wie. Jak dziecko ma wrócić do domu po takim spotkaniu z tyloma ludźmi gdzie mieszkają dziadkowie po osiemdziesiątce? A może córka powinna przejść kwarantannę? Tylko gdzie miałaby to zrobić? Moja znajoma zachorowała na nowotwór. Dostaje chemię, a potem musi natychmiast iść do domu, bo w szpitalu jest zbyt wielkie ryzyko zakażenia. Ma również syna, który zdaje egzamin ósmoklasisty. Odchodzi od zmysłów, bo syn po egzaminie nie może wrócić do domu. Matka umiera z niepokoju, syn boi się, że przytaszczy chorobę do domu i zabije własną matkę – opisuje matka maturzystki.
Kobieta uważa, że aby nie tracić roku pracy i nauki wielu uczniów pojawi się w szkołach z wątpliwym stanem zdrowia. – Myślę, że wielu chorych uczniów przyjdzie na egzamin (nawet na gorączkę można coś wziąć ).Nikt nie poświęci całego roku życia i pracy, żeby zdawać za dopiero za rok – zauważa kobieta.
Na koniec Pani Beata poddaje w wątpliwość sens przeprowadzania egzaminów w czasie epidemii i snuje czarne – ale niewykluczone – scenariusze. – Po co właściwie te egzaminy? Nie można było zrobić konkursu świadectw? Zły uczeń nie złoży papierów do szkoły o wysokim poziomie, bo wie, że sobie nie poradzi. Kiedyś tak było i było dobrze. Teraz za to jest nowocześnie. Kiedyś egzamin z polskiego to był sprawdzian wiedzy, a teraz tylko konieczność wstrzelenia się w klucz odpowiedzi.(…)Po egzaminach przyjdzie refleksja. Będziemy się dziwić, że tyle osób zachorowało, co pokazało już otwarcie przedszkoli w Łodzi. Nie wiemy, czy część tych osób nie umrze. Wolę nie myśleć o skutkach psychicznych dla młodzieży, która nie poradzi sobie z nerwami. Najważniejsze jednak że MEN przeprowadził swoje egzaminy – kończy swój przejmujący list.
Źródło: Onet.pl,
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU