Polska przez kilka miesięcy żyła sprawą nagród członków rządu PiS. Politycy obozu władzy przyznawali sobie idące w dziesiątki tysięcy złotych dodatki, które były oderwane od efektów, często wątpliwych, ich codziennej pracy. Zgodnie z zasadą – ryba psuje się od głowy, problem sięgnął jednak znacznie dalej, ponieważ zaczęliśmy obserwować postępujący upadek prestiżu administracji państwowej i realnej zdolności do wypełniania przez nią swoich kompetencji. Bowiem kiedy na szczytach rozdawano nagrody, to na wielu szczeblach spółek i instytucji publicznych królowali Misiewicze, których tarczą była legitymacja partyjna, a kompetencje żadne. Do do tych ludzi także popłynęły szerokim strumieniem publiczne pieniądze. Media relacjonowały niejednokrotnie o radnych PiS, którzy w ciągu roku zarobili z upartyjnionych funkcji setki tysięcy, a czasem i kilka milionów złotych. W tym samym czasie jednak zapomniano o rdzeniu administracji, ludziach, którzy wykonują właściwą pracę i na których to opiera się sprawność działania państwa. W machinie partyjnej pozostawali oni na uboczu, niedoceniani. Okazuje się mieć to jednak zgubne konsekwencje.
Niskie wynagrodzenia storpedowały bowiem wysiłki administracji na rzecz nabywania kompetentnej kadry, a równocześnie już pozyskani pracownicy zaczęli coraz liczniej odchodzić. Poprawa sytuacji na rynku pracy otworzyła wiele nowych drzwi, z których w obliczu marnej płacy i całkowitego upadku autorytetu administracji wielu korzysta. Tylko w ubiegłym roku o połowę wzrosła fluktuacja (tzn. zatrudnianie, zwalnianie i odchodzenie pracowników z miejsca pracy) w służbie cywilnej, która wynosi już 11,1 proc.
Jakby tego było mało, zainteresowanie pracą w urzędach maleje z roku na rok. Jeszcze cztery lata temu o jedno stanowisko urzędnicze walczyło średnio aż 36 kandydatów, a obecnie jest ich tylko 7. Nie dziwi to, jeśli sobie uzmysłowimy, że kiedy partyjni działacze na same nagrody otrzymują kilkadziesiąt tysięcy złotych, to w tym samym czasie wykonujący za nich pracę urzędnicy mają oferowane na start 2,5-3 tys. zł brutto. Urzędy chciały postawić na absolwentów uczelni licząc na ich mniejsze wymagania, ale okazało się to także porażką, ponieważ ciężko było pozyskać młodych stawiając równocześnie warunki wcześniejszego doświadczenia, które zdobyliby prawdopodobnie w bardziej atrakcyjnych miejscach pracy niż administracja publiczna.
Tak absurdalna sytuacja ma konsekwencje. Za omawiane środki nie da się stworzyć w urzędach kadry prawdziwych profesjonalistów. Tymczasem urzędnicy podejmują decyzje, które decydują o transakcjach wartych setki tysiące i miliony złotych. Jeden błąd może oznaczać miliony strat na danej inwestycji albo upadek całego przedsiębiorstwa, czyli utratę wpływów z jego podatków. Źle opłacany, niekompetentny urzędnik stanowi zagrożenie przerastające wielokrotnie pozorne oszczędności na wynagrodzeniu.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że PiS będzie kontynuował taktykę stawiania na miernych, ale wiernych w myśl swojego zelotyzmu ideologicznego, które coraz mocniej rozmija się ze zdrowym rozsądkiem. Długoterminowo prowadzi to do przekształcenia administracji w opresyjną i wewnętrznie sparaliżowaną machinę biurokratyczną, do której niestety nie jest już nam momentami daleko.
Źródło: dziennik.pl
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU