– Podaje się tysiące miejsc w szpitalach zakaźnych zapominając, że ci pacjenci wymagają izolacji. Na przykład nie wszyscy, którzy do nas trafiają, mają już wynik, nie możemy więc położyć ich na sali razem z innymi zakażonymi – wyjaśnia prof. Flisiak. – W efekcie pacjent, który dziś trafia na mój oddział, do czasu wyjaśnienia jego choroby zajmuje de facto trzy miejsca, ponieważ muszę go odizolować od innych chorych. Co więcej, w przypadku oddziałów chorób zakaźnych nie można w magiczny sposób rozmnożyć miejsc poprzez dostawki na korytarzach lub zagęszczenie sal – dodaje.
“120 mln zł w błoto”
Kolejny problem to testy, dostarczone przez ministerstwo. Są to testy antygenowe, kupione w na początku pandemii. Według prof. Flisiaka cechują się one niską czułością i mogą podawać nieprawdziwe wyniki. W efekcie pacjenci z fałszywie dodatnimi wynikami trafiają na oddział zakaźny, a te z fałszywie ujemnymi – na niezabezpieczone oddziały. Prof. Flisiak opowiada, że skuteczność testów była oceniana przez specjalny zespół.
– Jego prace nie zakończyły się żadnym raportem, ponieważ musiałby on zawierać stwierdzenia jednoznacznie dyskwalifikujące ich wartość diagnostyczną, a to oznaczałoby, że ponad 120 mln złotych zostało wyrzuconych w błoto – kwituje profesor.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU