Prawo i Sprawiedliwość jest jednym z największych hamulcowych walki z globalnym ociepleniem w Europie. To Polska jako gospodarz szczytu klimatycznego witała zagranicznych gości orkiestrą górniczą i pamiątkami z węgla, mówiąc mediom wprost o skarbie jakim jest polski węgiel i górnictwo. W końcu to nasz rząd zawetował próbę zapisania w UE osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 r. Choć PiS nauczył się na swoich błędach i jak mantrę powtarza, że jest za ochroną klimatu, to jednak jest to tylko pusty frazes na potrzeby demagogii politycznej, za którą stoją całkowicie przeciwne działania. PiS wciąż nie odblokował energetyki wiatrowej, która przed restrykcyjnym prawem autorstwa obozu władzy rozwijała się bardzo dynamicznie. W końcu rząd forsuje budowę w Ostrołęce kolejnego bloku węglowego, a import węgla z Rosji osiąga historyczne rekordy. Wszystko powyższe dzieje się w nurcie narracji, że Polski nie stać na szybkie odchodzenie od węgla.
Powyższa narracja jest o tyle niefortunna, ponieważ już dziś choć nie stać nas na transformację energetyczną, to mamy już środki na dopłaty do rachunków za drożejący prąd z węgla, czy w końcu dosypywanie zysków gigantów energetycznych w nierentowne kopalnie. Pojęcie ceny jaką przyjdzie nam zapłacić jest jednak o wiele szersze i wykracza poza standardowy horyzont planowania polityków, czyli najbliższą kadencję. Skutki zmian klimatu, wbrew sceptykom i antynaukowym szarlatanom nie ograniczą się do łagodnych zim i śródziemnomorskich lat, ale będą wręcz katastrofalne. Straty będą bowiem szły w setki miliardów, jeśli nie biliony złotych.
Ludzie nie rozumieją bowiem natury danych klimatycznych. Jeśli mówi się, że do końca stulecia średnia temperatura ma wzrosnąć na świecie o 2 stopnie Celsjusza, to wydawać się może to nie aż tak dużo z perspektywy życia codziennego. Skalę zmian można zrozumieć jednak, kiedy skupimy się na pojęciu średniej. Średnia temperatura roczna wieloletnia w Warszawie to ledwie 8,5 stopnia, 9 we Wrocławiu i tylko 6,9 w Białymstoku. Doliczenie 2 stopni do powyższych oznacza radykalną zmianę klimatyczną, która w naszych szerokościach geograficznych może nawet przekroczyć znacznie powyższą wartość, zwłaszcza zimą. W scenariuszu pesymistycznym temperatura w Polsce może się podnieść latem o 3,5-4,5 stopnie, a zimą nawet o 6-8 stopni. To oznacza zaś, że zaczniemy klimatycznie ścigać średnią temperaturę Stambułu (14.4 st. C), ale bez łagodzącego efektu morza, co oznacza, że osiągniemy to kosztem drastycznych wahań temperatur, jak to mogliśmy zaobserwować w ostatnim miesiącu. Jak relacjonuje prof. dr hab. Mirosław Miętus w wywiadzie dla Gazety Wyborczej: “Możemy spodziewać się upałów rzędu 35 stopni przez kilka tygodni, dzień po dniu. Do tego powszechnie występować będą latem tzw. noce tropikalne, kiedy temperatura nie spada poniżej 20 stopni Celsjusza”.
Oznacza to, że Polskie miasta będzie czekać masowa transformacja w kierunku powszechnego montowania klimatyzatorów, co zwiększy zapotrzebowanie na energię i wiązać się będzie ze znacznymi kosztami. Dodatkowo drastyczne upały to ryzyko zdrowotne dla osób starszych, które będzie kosztować publiczny system setki milionów złotych, jeśli nie więcej. Do tego trzeba dodać problem opadów i powodzi. Z powodu zmian klimatu zimowe fale wilgotnego powietrza, które przynoszą dziś deszcz na południu Europy, zaczną częściej płynąć przez Polskę, przez co opady zimą ulegną zwiększeniu. W tym samym czasie jednak latem opady spadną, a do tego staną się bardzo gwałtowne, czasem na poziomie całej średniej miesięcznej w jednym epizodzie opadowym. Wyobraźmy sobie konsekwencje takich zdarzeń jeśli już dziś spora ulewa kończy się paraliżem komunikacji i powodziami. Zmiany klimatu bez wielomiliardowych inwestycji w infrastrukturę wodną, małą retencję i zalesianie doprowadzą do olbrzymich nieurodzajów i zarazem powodzi, a w konsekwencji do paradoksalnego niedoboru wody. Tej ostatniej statystycznie nie będzie bowiem brakować, ale z powodu braku wiązania przez roślinność, glebę czy infrastrukturę wodną będzie ona uciekać z rzekami do Bałtyku.
Do tego trzeba doliczyć, że poziom mórz podniesie się o 60-80 cm. Wydaje się to mało, ale po uwzględnieniu warunków sztormowych woda może wdzierać się nawet na 2,7 m wyżej położone tereny. Oznaczać to może przerwanie ciągłości półwyspu Helskiego i zalanie znacznych terenów wybrzeża utrudniając wykorzystanie go gospodarczo w dotychczasowej formie. Oczywiście i na to technika zna metody, możemy niczym Holandia obetonować wybrzeże wałami, ale będzie to kosztować dziesiątki, jeśli nie setki miliardów zł.
Dla głośnego w ostatnich latach tematu uchodźców trzeba dodać, że tak duże zmiany klimatyczne wypchną możliwe, że nawet ponad 1 mld mieszkańców Afryki z ich dotychczasowego miejsca zamieszkania. Jeśli kilka milionów migrantów wywołało taki kryzys, to jaka będzie skala w przyszłości?
Zamiast czekać na najgorsze już dziś mamy narzędzia, aby przeciwdziałać katastrofie. To nie jest wcale wybór między wzrostem gospodarczym a ochroną klimatu. Ochrona klimatu jest niczym polisa ubezpieczeniowa dla tego wzrostu. Jeśli ubezpieczamy swoje domy i życie, to dlaczego ma nas nie być stać ubezpieczenie swojej gospodarki i państwa? Koszty transformacji energetycznej są może i znaczne, ale stanowią wciąż w skali roku zaledwie ułamek tego, co obecnie nasz kraj wydaje na kolejne programy “Plus”. Brak pieniędzy nie jest zatem odpowiedzią. Problem tkwi w braku woli politycznej, za który przyjdzie nam zapłacić wysoką cenę.
fot. Flickr/Krystian Maj /KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU