Andrzej Duda ma spory problem ze swoją czołową inicjatywą polityczną – referendum konstytucyjnym. Głowa państwa chciałaby być liderem debaty nad zmianą ustawy zasadniczej, jednak po letnich waśniach z partią rządzącą pozostaje w temacie osamotniona. Partia rządząca bowiem jest nastawiona do całej sprawy sceptycznie.
Prawo i Sprawiedliwość traktuje referendum jako inicjatywę własną prezydenta i w żaden sposób nie wspiera starań Pałacu Prezydenckiego. Kluczowe dla Andrzeja Dudy jest dojście do porozumienia z marszałkiem Senatu, ponieważ od decyzji izby wyższej parlamentu zależy los całego projektu. Tutaj prezydent natrafia na opór. Stanisław Karczewski wskazał jako główną kwestię sporną datę referendum. Pałac Prezydencki dąży do dwudniowego głosowania w okresie Święta Niepodległości 11 listopada, co marszałek skomentował następująco:
“Moje środowisko polityczne nie jest zachwycone tą datą, bo jest ona ważna dla Polaków. Chcemy, żebyśmy świętowali w tym okresie”.
Święto Niepodległości to idealny pretekst do utarcia nosa prezydentowi przez PiS. Wiadomo, że partia rządząca marzy o bardzo hucznych obchodach, wyjątkowej, ponieważ 100 rocznicy odzyskania niepodległości.
Stanisław Karczewski spotkał się w sprawie referendum z prezydenckim ministrem – Pawłem Muchą. O impasie świadczy najdobitniej komentarz marszałka, który ocenił, że jedynym ustaleniem ze spotkania jest organizacja kolejnego w najbliższym czasie.
Na ten moment Andrzej Duda ma po swojej stronie jedynie Kukiza, który jako orędownik reformy ustrojowej gorąco wspiera referendum. Wahanie w PiS wydaje się naturalną konsekwencją prezydenckich vet. Prawo i Sprawiedliwość nie ma interesu w promowaniu prezydenta, ponieważ im mocniejsza pozycja głowy państwa, tym trudniejsze negocjacje z Pałacem. Tym samym przypisanie sobie zasługi przez Andrzeja Dudę w tak ważnym obszarze jak ustawa zasadnicza i skradnięcie chwały obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości wydaje się stanowczo przekraczać to, co PiS jest gotowe zaoferować. Tym bardziej, że PiS musiałby zagwarantować mobilizację elektoratu do głosowania, aby nie doszło do kompromitująco niskiej frekwencji. Jest to duży wysiłek organizacyjny. Klęska frekwencji skompromitowałaby wprawdzie głowę państwa, co byłoby użytecznym narzędziem w ręku prezesa, jednak polityczna cena spadłaby na cały obóz Zjednoczonej Prawicy. Oczywiście jest możliwość wyjątku od opisanej sytuacji. Prezydent musiałby jednak zapłacić polityczną cenę za poparcie dla swojego projektu referendum, a byłaby ona bez wątpienia wysoka.
Źródło: rp.pl
fot. fot. flickr/KPRM
POLUB NAS NA FACEBOOKU
[wpdevart_like_box profile_id=”539688926228188″ connections=”show” width=”600″ height=”220″ header=”big” cover_photo=”show” locale=”pl_PL”]
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU