W ciągu ostatnich 13 lat partie polityczne i komitety wyborcze otrzymały z budżetu państwa ponad 1,2 miliarda złotych w postaci subwencji oraz dotacji – tak wynika z informacji opublikowanej przez Ministerstwo Finansów. Od 2005 r. partie, które przekroczyły 3% próg wyborczy (dla koalicji wynosi on 6%) otrzymują subwencję roczną proporcjonalną do liczby zdobytych głosów, dodatkowo należy im się również dotacja podmiotowa za każdy pozyskany głos w wyborach. Ta ostatnia trafia także do komitetów wyborczych nie będących partiami, tu także obowiązują ww. progi.
Najwięcej publicznej kasy otrzymało dotychczas Prawo i Sprawiedliwość – prawie 398 milionów złotych, kroku dotrzymuje Platforma Obywatelska, która wzbogaciła się w tym czasie o ponad 391 milionów złotych. Liczby te robią wrażenie, bo szybkie wyliczenie daje nam około 100 milionów rok rocznie wydatkowanych z naszych pieniędzy, które de facto pozostają poza kontrolą państwa.
Wprowadzenie finansowania z budżetu miało zapobiec przed tendencjami korupcyjnymi i niejasnymi powiązaniami ze światem biznesu. Ustawa o partiach politycznych, która reguluje sposób finansowania partii, szczegółowo opisuje sposób rozliczania publicznych pieniędzy, zwłaszcza sprawozdawczości dotyczącej ich wydatkowania oraz pozyskiwania pieniędzy ze źródeł prywatnych. Trzeba przyznać, że Komisja Wyborcza bardzo rygorystycznie podchodzi do przestrzegania tych przepisów, o czym przekonała się ostatnio Nowoczesna tracąc dużą część dotacji i subwencji partyjnej, ponieważ pomyliła konta. Ważniejszy dla tej instytucji jest formalny sposób pozyskiwania środków i czy zostały przelane z tego czy innego konta, nawet jeżeli należą one do danego ugrupowania, niż sposób ich wydawania. Istotne jest, aby zostało to dobrze udokumentowane. A przecież chodzi de facto o finanse publiczne!
A zasady gospodarowania publicznym groszem precyzuje Ustawa o zamówieniach publicznych. Mówi ona, że do stosowania przepisów o zamówieniach publicznych są zobowiązane w szczególności podmioty sektora finansów publicznych, a także m.in. inne podmioty o podobnym charakterze lub kontrolowane w określony sposób przez jednostki sektora finansów publicznych, jeśli nabywają dostawy, roboty budowlane lub usługi. Wszystkie zobowiązane do stosowania tej ustawy podmioty muszą wybrać wykonawców w drodze przetargów lub podobnych form zapytania publicznego. Nawet wyłączone z tej ustawy podmioty (np. przedsiębiorstwa), w przypadku pozyskania dotacji UE, muszą stosować procedury podobne do zamówień publicznych takich jak zasada konkurencyjności, ponieważ rozporządzają środkami publicznymi. Ma to przede wszystkim prowadzić do racjonalnego gospodarowania finansami. Partie polityczne, które każdego roku otrzymują 100 baniek publicznej kasy, są z tego obowiązku zwolnione! Co to oznacza? Że mogą szastać pieniędzmi na lewo i na prawo i transferować je do dowolnych podmiotów, a jedynym zmartwieniem są media, które mogą piętnować etycznie wątpliwe wydatki. Może to powodować nieefektywne wydatkowanie środków oraz prowadzić do tworzenia różnego rodzaju sieci interesów, czemu przecież miała zapobiec ustawa o partiach politycznych.
Dlatego powinna rozpocząć się dyskusja o bardziej rygorystycznym podejściu do wydatków partyjnych i stworzenia procedur, które wymuszałyby racjonalne wydawanie naszych pieniędzy. To zapewne nierealne, bo proszę sobie wyobrazić sytuację, że Prawo i Sprawiedliwość ogłasza przetarg na prasową kampanię promocyjną przed wyborami parlamentarnymi i wygrywa ją konsorcjum złożone z Gazety Wyborczej i Newsweeka. Brzmi absurdalnie?
fot. flickr/KPRM
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU