Podsumowanie prac Podkomisji Macierewicza.
Niedawno upłynął pierwszy rok działalności specjalnej podkomisji Macierewicza, mającej ponownie zbadać katastrofę lotniczą w Smoleńsku. Podkomisji, w której minister obrony narodowej upchnął smoleńskich “Misiewiczów”, dzięki którym Antoni Macierewicz zbudował tak mocną pozycję w Prawie i Sprawiedliwości. Ten będący najwyższym kapłanem religii smoleńskiej polityk, jest dziś drugim w hierarchii, po Jarosławie Kaczyńskim, najbardziej wpływowym posłem w Rzeczypospolitej, a zbudowane na zamachu smoleńskim tabuny wyznawców tej teorii, czynią go nietykalnym.
Jednak to, co z jednej strony jest jego największym kapitałem, może w najbliższych miesiącach oznaczać jego największy balast. Kolejna rocznica katastrofy w Smoleńsku, już siódma, zbliża się wielkimi krokami. Cały rok przepracowała już podkomisja Berczyńskiego, której rękojmi na dogłębne i zgodne z prawdą ustalenie przyczyn katastrofy udzielił sam najwyższy kapłan. Tymczasem zanosi się na to, że gdy nadejdzie ten dzień, Boże Narodzenie w religii smoleńskiej, czyli 10 kwietnia 2017 roku, nie za bardzo będzie czym się pochwalić, a homilia raczej dobrej nowiny nie przyniesie.
Podkomisja smoleńska – ile można ugrać za cztery miliony?
Cztery miliony złotych z publicznej kasy dostała podkomisja smoleńska, a po roku jej działania trudno jest uzasadnić przeznaczanie sporej części tej kwoty na wynagrodzenia członków komisji. Zbliża się moment, gdy mnożyć zaczną się pytania osób dotychczas z sympatią przyglądających się poczynaniom ekspertów w dążeniu do prawdy. Zwłaszcza, gdy usłyszą wypowiedź posła Tarczyńskiego, który zaczepiony na korytarzu sejmowym wprost ujawnia motywy, które przyświecały powołaniu podkomisji Macierewicza i stanowią główny cel jej istnienia.
Przypomnijmy, że uzasadnieniem powołania podkomisji smoleńskiej było ujawnienie “nowych dowodów w sprawie”, które pozwoliły nagiąć Antoniemu Macierewiczowi przepisy i wyrzucić raport Millera do kosza. Przewodniczący Berczyński musi czuć coraz większą presję, by znaleźć COKOLWIEK, co można by potraktować jako nowy dowód. Cokolwiek, co uratowałoby członków, których zrzesza podkomisja smoleńska i samego Macierewicza przed kompletną kompromitacją i co gorsza przyznania, że Komisja Millera miała rację. Wiemy doskonale, że nie mogą sobie na to pozwolić, choć węzełek się zaciska. Owszem, pozycja ministra Macierewicza daje mu pełną, póki co, autonomię w kształtowaniu kadr zajmujących się sprawami jemu podległymi, jednak trzeba pamiętać, że prawdziwa religia wymaga ofiar. Nic tak nie tchnęłoby nowego ducha w wierzący lud smoleński, jak przykładowe poświęcenie np. Wacława Berczyńskiego i wskazanie go jako dywersanta, który utrudnia dojście do prawdy. W ten sposób być może udałoby się pozyskać paliwo wyborcze na kolejne dwie rocznice. W końcu jak długo Prezes na miesięcznicach może powtarzać, że są już o krok od prawdy? Nawet najbardziej potulna owca w końcu musi zauważyć, że jest regularnie strzyżona.
Nietrudno też wskazać tego, kto dzierży maszynkę do wełny. Były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, gen. Piotr Pytel, ujawnił w miniony weekend, że Antoni Macierewicz w żaden zamach nie wierzy, a sama katastrofa smoleńska i badanie jej przyczyn jest narzędziem walki politycznej. Do budowania karnego elektoratu, wzmacniania pozycji samego Macierewicza i zarabiania pieniędzy przez niepokorne redakcje, należałoby dodać. Aby jednak usłyszeć to z oficjalnych kanałów musimy jeszcze trochę poczekać. W końcu kurtyna opadnie całkowicie. Takie kurtyny zawsze opadają.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU