Partia rządząca lubuje się w zamachach i związanych z nimi teoriami. Jak nie zamach smoleński, to zamach na Trybunał Konstytucyjny, na gimnazja czy zgromadzenia publiczne.
Tym razem jednak dobra zmiana postanowiła wziąć się za media, a konkretnie za reporterów akredytowanych przy polskim parlamencie.
Kancelaria Sejmu chce radykalnie zmienić zasady funkcjonowania dziennikarzy w budynku polskiego parlamentu. Przeciwko tym pomysłom protestują reporterzy – przed Sejmem zorganizowano dziś pikietę przedstawicieli mediów. Odczytano apel do Marszałków Sejmu i Senatu, wzywający do rezygnacji z tego pomysłu.
Zmiany w funkcjonowaniu dziennikarzy sejmowych zakładają między innymi:
- ograniczenie ilości akredytowanych dziennikarzy do 2 na każdą redakcję,
- wprowadzenie akredytacji dla tzw. Stałego Korespondenta Parlamentarnego; będą mogli ją otrzymać dziennikarze o udokumentowanej przeszłości reportera politycznego, regularnie pracującego w Sejmie,
- zakaz nagrywania obrazu i dźwięku na galerii sejmowej (znajdującej się sali plenarnej obrad Sejmu),
- zakaz nagrywania polityków poza wyznaczonym miejscem, które prawdopodobnie będzie na parterze budynku sejmowego.
Istnieją poważne obawy, że w parlamencie dziennikarze będą równi i równiejsi. Mianowicie rozważane jest przyznanie dodatkowych akredytacji dla przedstawicieli tzw. Mediów Narodowych. Oznaczać to będzie dodatkowych korespondentów dla Telewizji Polskiej, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej.
Prawo do informacji publicznej gwarantuje Konstytucja. Sejm i Senat to miejsca publiczne, zaś społeczeństwo za pośrednictwem mediów ma prawo wiedzieć, co się w naszym parlamencie wyprawia.
To tyle tytułem wstępu. O tym, że PiS ma Konstytucję w poważaniu wie każdy, kto choć na chwilę włączył główne wydanie Wiadomości, emitowane na antenie telewizji narodowej.
Ograniczenie swobody dziennikarzy w parlamencie to niestety pikuś przy tym co PiS już wdrożył, albo co wdrożyć planuje. Przepisy przyjętej przed wakacjami ustawy antyterrorystycznej pozwalają wyłączyć strony internetowe czy portale, jeżeli zaistnieje uzasadniona obawa zagrożenia porządku publicznego. W takiej sytuacji stronę zablokować będzie można bez wyroku sądu, na okres do 30 dniu, który może być następnie wydłużony do 3 miesięcy.
O ile zapisy ustawy mają na celu walkę z terroryzmem, to są tak nieprecyzyjne, że istnieje teoretyczna możliwość uznania, że działalność portali informacyjnych nieprzychylnych rządowi stanowić może zagrożenie dla bezpieczeństwa lub porządku publicznego. Jest to oczywiście przykład ekstremalny, ale biorąc pod uwagę działania PiS przez ostatni rok, nie można go wykluczyć. Fakt, że można wyłączyć stronę internetową bez wyroku sądu nie napawa optymizmem.
Równie niepokojące są wielokrotnie powtarzane komentarze i zapowiedzi czołowych polityków partii rządzącej o tym, że należy ukrócić niepokorne media, które są nieprzychylne rządowi i zafałszowują obraz jego działań.
Skoro PiS chce wprowadzić w Warszawie Budapeszt, to jest szansa że niedługo partia rządząca będzie gotowa przejść od słów do czynów. Na Węgrzech zlikwidowano bowiem de facto niezależne, opozycyjne media.
Powyższe działania zakrawają na absurd. Nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać? Możliwe, że najlepszym rozwiązaniem będzie śmiech przez łzy.
Czy zmierzamy zatem w kierunku państwa, w którym oglądać będzie można tylko media narodowe, a czytać Frondę, Niezależną, w Sieci czy do Rzeczy?
PiS nie uczy się na własnych błędach. Im mocniej będą dokręcać śrubę, tym większe będzie niezadowolenie społeczeństwa, a ilość protestów przeciwko władzy wzrośnie. Prędzej czy później sytuacja może wymknąć się spod kontroli. Choć część społeczeństwa dojrzy problem dopiero, gdy skończą się pieniądze na 500 plus…
Graf. Bolt Jarret – Salon24.pl
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU