– Moja książka wzięła się z […] gniewu na […] stan debaty publicznej. Przez lata na temat aborcji wypowiadali się głównie mężczyźni, zwłaszcza hierarchowie kościelni. Głos kobiet w tej sprawie był słabo słyszalny, a aborcyjne coming-outy witane falą hejtu – z Katarzyną Wężyk, dziennikarką „Gazety Wyborczej” i autorką książki „Aborcja Jest” o prawach kobiet rozmawia Michał Ruszczyk.
Michał Ruszczyk: Nagroda Grand Press to marzenie każdego reportera. W tym roku za najlepszy reportaż 2021 uznano Pani książkę „Aborcja jest”. Otrzymała też Pani tegoroczną Nagrodę Czytelników. Serdecznie gratuluję! Co Panią skłoniło do podjęcia tego tematu?
Katarzyna Wężyk: Z jednej strony ciekawość, ponieważ interesowało mnie jak aborcja wyglądała przez wieki, kiedy nie było tabletek, znieczulenia, a zabieg ten był zakazany i karany, jak kobiety sobie w tamtych czasach radziły.
Moja książka wzięła się też z gniewu na ówczesny stan debaty publicznej. Przez lata na temat aborcji wypowiadali się głównie mężczyźni, zwłaszcza hierarchowie kościelni. Głos kobiet w tej sprawie był słabo słyszalny, a aborcyjne coming-outy witane falą hejtu.
W książce chciałam zapytać same kobiety o to, jak przerwały ciąże w kraju, gdzie jest to niemal nielegalne oraz strasznie stygmatyzowane. Według badań CBOS z 2013 roku przynajmniej jedną aborcję miała między jedna na trzy a jedna na cztery Polki, więc według obowiązującej narracji mielibyśmy kraj pełen ofiar tzw. syndromu postaborcyjnego. A jakoś ich nie widać.
Dlaczego aborcja stała się jednym z wiodących tematów za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy?
Moim zdaniem, dlatego, że każdy ma zdanie o aborcji, jest to temat przedstawiany w czarno-białych kategoriach moralnych, dobre narzędzie polaryzacji.
Poza tym PiS to ugrupowanie, które było zawsze w sojuszu z Kościołem, a ten nie przepuści żadnej okazji, żeby wpływać na władzę w celu ograniczania praw kobiet. Wreszcie, rządzący mają dług wobec radykalnych organizacji takich jak Ordo Iuris, z którymi współpracują.
Obywatelski projekt fundacji „Pro-prawo do Życia” dotyczący całkowitego zakazu aborcji, który zrównywał aborcję z zabójstwem, wywołał dyskusję w Sejmie, a także spowodował protesty uliczne. Co popycha do kolejnych wystąpień osoby takie jak Kaja Godek czy Mariusz Dzierżawski?
To jest pytanie do Kai Godek i Mariusza Dzierżawskiego.
Jak to możliwe, że w Polsce znalazło się ponad 130 tysięcy osób, które podpisały się pod tak fanatycznym projektem?
To też jest pytanie do tych osób. Moim zdaniem jest to efekt działań, o których wspominałam – trzydziestu lat antyaborcyjnej propagandy, nazywania aborcji złem i wzywania do jej zakazu. Przypomnę, że w PRL-u był to zabieg, który nie wzbudzał większych kontrowersji, a po 1989 roku nagle stał się mordowaniem nienarodzonych i „holokaustem dzieci poczętych”. Taki mocno nacechowany emocjami język dominował w debacie publicznej. A jeśli go przyjmiemy, to nie dziwię się, że aż tyle osób uznało, że aborcji należy zakazać całkowicie i pod groźbą dożywocia.
Jak Pani zdaniem wyjść z polskiego Salwadoru?
Projekt Stop aborcji przepadł, okazało się, że było to za dużo nawet dla PiS-u. Zobaczymy, co dalej się będzie działo, bo może się okazać, że pomysł może za jakiś czas wrócić. Inicjatywa leży po stronie opozycji. Wybory są za dwa lata i pora zdecydowanie opowiedzieć się po któreś ze stron, zwłaszcza że, jak badania pokazują, młodzi się liberalizują w kwestii aborcji, a powrót do kompromisu już jest niemożliwy.
Niedawno w Sejmie została przegłosowana ustawa o powołaniu Polskiego Instytutu Demografii i Rodziny, który ma być think-thankiem analizującym procesy demograficzne w Polsce. Do czego nam jest potrzebna nowa instytucja za 30 milionów rocznie, jeśli przyczyny niskiej dzietności są dość powszechnie znane?
Absolutnie do niczego. Prawica niestety nadal myślą, że do bycia matką można kogoś zmusić poprzez ograniczanie praw kobiet. A jak pokazują statystyki dzietności, to nie działa, w zeszłym roku na przykład urodziło się rekordowo mało dzieci. Jeśli chcemy, żeby było ich więcej, należy umożliwić kobietom łączenie macierzyństwa z pracą zawodową: żłobki, przedszkola, obowiązkowy tacierzyński, elastyczne godziny. Poczucie bezpieczeństwa dużo lepiej skłania ludzi do powiększania rodziny niż nakazy, zakazy i instytuty.
Zjednoczona Prawica, kiedyś straci władzę. Co Pani zdaniem należy zrobić, żeby zmienić sytuację Polek zarówno w zakresie praw reprodukcyjnych kobiet jak i w innych aspektach – przykładowo takich jak: skuteczne zapobieganie przemocy domowej, równe szanse w pracy czy równe wynagrodzenie?
Jestem dziennikarką, a nie ekspertką od polityki społecznej. To jest pytanie do polityków i polityczek, którzy chcą przejąć władzę, czy będą mieli coś Polkom do zaproponowania w tych kwestiach. Na pewno kobiety powinny same decydować o swoim ciele i swojej płodności.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU