Obsesja na punkcie wsadzenia Donalda Tuska do więzienia jest w obozie władzy silna, zresztą mało który polityk PiS to ukrywa. Lista zarzutów i potencjalnych win byłego premiera jest długa jak trasa z Warszawy do Częstochowy. Problem obozu rządowego polega jednak na tym, że w gruncie rzeczy niewiele mogą Donaldowi Tuskowi zrobić. Co gorsza, były premier jest na tyle sprawnym politykiem, że zazwyczaj jest o krok przed swoimi przeciwnikami, wykorzystując ich niecne zamiary na swoją korzyść.
Tak było podczas pamiętnego spaceru z dworca głównego w Warszawie do budynku prokuratury, gdy odbywało się przesłuchanie 19 kwietnia tego roku, tak samo było i wczoraj, gdy nie było licznego pochodu jego sympatyków. Wbrew temu, co prawicowe i rządowe media próbowały wmówić, to one same pompowały wczorajszy przyjazd Tuska do Warszawy, sugerując, że znów zrobi “przedstawienie”. Gdy urzędujący przewodniczący Rady Europejskiej zdecydował, że przyjedzie wprost pod budynek prokuratury, woleli przemilczeć swoje rozczarowanie, a w wieczornym wydaniu dawki propagandy dla owiec przedstawili jako wielką klapę rzekomo zapowiadany “spacer”.
Propaganda i pełne nienawiści docinki ze strony obozu rządzącego to w zasadzie wszystko, co z faktu przesłuchiwania Donalda Tuska przez prokuraturę mogą “wyciągnąć”. Wywiad Jarosława Kaczyńskiego, w którym pogroził przyszłymi konsekwencjami w myśl tak często stosowanej przez niego metody “wiem, ale nie powiem” to w gruncie rzeczy przejaw niemocy prezesa PiS. Bez przejęcia w sposób totalny sądownictwa i uczynienia z niego partyjnego narzędzia ferowania wyroków zapadających w siedzibie PiS przy ul. Nowogrodzkiej, Donalda Tuska może wzywać nawet sto razy. Żadna ze spraw nie skończy się bowiem zarzutem karnym dla byłego premiera, zwłaszcza ta dotycząca katastrofy smoleńskiej.
To pewien paradoks, że ten sam argument, który dziś chroni Jarosława Kaczyńskiego przed odpowiedzialnością za niszczenie demokracji w Polsce i dewastację instytucji państwowych w 2010 roku chronił premiera Tuska. Decyzją polityczną, a i owszem, w czasie, gdy śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej było wszczynane, prokuratura była całkowicie od rządu niezależna. Obywatele, wybierając w 2007 roku rządy PO i PSL-u, nauczeni byli latami rządów PiS, że prokuratura partyjna to rozwiązanie złe. Używając języka obecnej władzy, to suweren wówczas postanowił, że premier nie jest od tego, by kontrolować prokuratorów i nadzorować ich decyzje. To prezydent Lech Kaczyński taką ustawę podpisał. Jeśli zatem ktokolwiek powinien dziś ponieść odpowiedzialność za błędy przy identyfikacji ofiar katastrofy w Smoleńsku, to powinni to być prokuratorzy, którzy nie odważyli się podjąć decyzji o zarządzeniu sekcji zwłok po powrocie trumien do kraju.
Nie mam jednak wątpliwości, że z każdą kolejną wizytą Donalda Tuska w prokuraturze ataki na niego i przypisywanie mu kolejnych win będą narastać. Nie jest tajemnicą, że niemoc napędza frustrację. A jakich argumentów używa sfrustrowany Jarosław Kaczyński, mogliśmy zobaczyć całkiem niedawno.
fot. Shutterstock/ Drop of Light
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU