Rządy Prawa i Sprawiedliwości to nieustanne pasmo deptania konstytucji, ustaw czy dobrych obyczajów. Nie oznacza to jednak, że z dobrej zmiany nie można brać przykładu. Wręcz przeciwnie.
Nie chodzi jednak o sposób sprawowania władzy, o podejście do opozycji czy do suwerena, lecz o metodę na zdobycie, a właściwie odzyskanie władzy. Mówimy oczywiście o wariancie całkowicie legalnym i demokratycznym. Co by nie powiedzieć złego o PiS, to pasmo wyborczych sukcesów z roku 2015 było w pełni legalne, demokratyczne i niestety zasłużone. Zasłużone w tym znaczeniu, że wywalczone za pomocą skutecznych zabiegów pr-owych i politycznych, przy bierności i braku pomysłów ówczesnych rządzących.
W pewnym sensie partia Kaczyńskiego pokazała, jak po latach posuchy można skraść serca Polaków i wygrać wybory. Twierdzenie, że opozycja serwuje taką posuchę, obecnie nie jest dalekie od prawdy. Nie oznacza to jednak, że nadzieja została utracona. Wręcz przeciwnie, PiS można i należy pokonać jego własną bronią.
Jak to zrobić? Należy wykonać nastepujące posunięcia:
1. Zmiana podejścia liberalnych i prodemoraktycznych mediów do opozycji.
Czy opozycja jest bardzo merytoryczna i skuteczna? Oczywiście, że nie.
Niestety, póki co, dyskurs publiczny wygląda w Polsce tak, że strona antyPiS przychodzi na strzelaninę z nożem. Wróg ma w swoich szeregach karne media narodowe i tzw. niezależne, które bez zająknięcia atakują wszystkich, z którymi dobrej zmianie nie po drodze. Jednocześnie te same media o wpadkach PiS milczą, przekaz jest zatem bardzo jednostronny. Partia rządząca jest super, a opozycja be.
Z drugiej strony niestety sytuacja wygląda zgoła odmiennie. O ile w normalnych warunkach media powinny przedstawiać sprawę obiektywnie i nie szczędzić krytyki również swoim, to w obecnej sytuacji opiniotwórczy redaktorzy typu Tomasz Lis czy Jacek Żakowski często bardziej pomagają PiSowi niż opozycji.
Chodzi konkretnie o sytuację, w której jedna strona (proPiSowska) wyłącznie chwali dobrą zmianę, a atakuje opozycję, zaś strona prodemokratyczna (antyPiSowska) owszem punktuje Prawo i Sprawiedliwość, ale nie omieszka również podgryzać partii opozycyjnych i ich liderów.
Dochodzimy zatem do punktu w którym PiS wygrywa już na starcie, bo ich media atakują tylko przeciwników, swoich chwaląc, a media antyPiSowskie atakują również opozycję. Bilans jest zatem taki, że obie strony walą w opozycję, ale dobra zmiana do swoich nie strzela. W taki sposób nie da się wygrać.
Warto sobie postawić pytanie, czy w obecnej sytuacji zagrożenia ustroju demokratycznego i trójpodziału władzy w naszym kraju, przejęzyczenie Grzegorza Schetyny, Ryszarda Petru lub żart kluczowego posła opozycji jest tak istotne, żeby od razu jechać po nich, pomagając de facto PiSowi?
Lekcja numer dwa z podręcznika Jarosława Kaczyńskiego. Mianowicie PiS i przystawki do wyborów poszły jako jeden komitet zjednoczonej prawicy. W ten sposób zgarnęły premię za zjednoczenie i nie dały się rozbić.
W przypadku opozycji wspólny start ma jeszcze większe znacznie. Obowiązująca w naszym kraju ordynacja wyborcza, oparta na metodzie D’Hondta premiuje duże partie. W teorii ma zapobiegać rozdrobieniu, w praktyce zaś jest batem na mniejsze ugrupowania.
Brak wspólnej listy skazuje opozycję na niemal pewną porażkę wyborczą. Porażka ta będzie jeszcze dotkliwsza jeżeli ordynacja zmieni się na mieszaną (część posłów wybierana w ramach systemu proporcjonalnego, część w ramach jednomandatowych okręgów wyborczych).
Tym bardziej niezrozumiałe są zagrywki Ryszarda Petru, który na lidera opozycji proponuje Ewę Kopacz. Ruch ten wygląda wyłącznie na sianie zamętu wewnątrz Platformy, co w obecnej sytuacji jest niepotrzebne, a wręcz szkodliwe.
Grzegorz Schetyna wykonał kawał dobrej roboty. Uchronił PO przed rozpadem i odbudował pozycję partii w sondażach. Schetyna nie jest jednak typem lidera, który jest w stanie pociągnąć za sobą tłumy.
Dlatego też dla sukcesu projektu “zjednoczona opozycja” potrzebna jest młoda, świeża osoba, która byłaby twarzą zwycięskiego marszu po władzę.
Jak na dłoni widać tu analogię do Andrzeja Dudy. Kaczyński wiedział, że sam jest niewybieralny, dlatego postawił na Dudę w wyborach prezydenckich, zaś w parlamentarnych na Beatę Szydło, chowając na czas kampanii Antoniego Macierewicza przed czujnym wzrokiem opinii publicznej.
Tym razem cykl wyborczy przypada tak, że wybory do Sejmu są wcześniej niż te prezydenckie, dlatego też świeża i wiarygodna twarz jako kandydat opozycji na premiera jest niezbędna do zakończenia całego projektu sukcesem.
4. Silny kandydat na prezydenta
Nachodzący cykl wyborczy sprzyja opozycji. Co prawda wybory parlamentarne odbędą się wcześniej niż wybory prezydenckie, ale odstęp między nimi wynosi mniej niż rok (Sejm – jesień 2019, prezydent – wiosna 2020).
Oznacza to, że opozycja może postawić na efekt synergii. Wystarczy przedstawić jednocześnie kandydata na premiera i prezydenta z tego samego obozu i robić wspólną kampanię. Może to przynieść piorunujący skutek.
Nic dodać, nic ująć. Prawdziwa walka o władzę odbędzie się w sieci. Ten kto wygra na Facebooku i w innych mediach społecznościowych, niechybnie wygra też przy urnach wyborczych. We Francji Macron zmasakrował Marine Le Pen w internecie, co potwierdziło się następnie w dniu wyborów.
Z kolei PiS zdecydowanie wygrał w internecie w 2015 roku. Jak było przy urnach, wszyscy wiemy…
Warto zaznaczyć, że wyzwanie stojące przed opozycją nie będzie łatwe. Nie ma jednak żadnej innej drogi, niż wykorzystać mapę drogową pokazaną przez Jarosława Kaczyńskiego w 2015 roku. Jeszcze nie jest za późno, choć z dnia na dzień czasu zaczyna coraz bardziej brakować…
fot. flickr/PO
Czytasz nas? Podobają Ci się zamieszczane przez nas treści?
Wesprzyj nas swoją wpłatą.
Wpłacając pomagasz budować Crowd Media – wolne media, które patrzą władzy na ręce.
POLUB NAS NA FACEBOOKU